Opublikowano w dniu 13.03.2007 r.     Strona istnieje od
Powrót do startu

szachy Jestem na Facebook'u

szachy Jestem na platformie X

szachy Mój kanał filmowy


 szachy O mnie
 szachy Wywiady
 szachy Publikacje
 szachy Gra korespondencyjna
 szachy Komputery w szachach
szachyAkademia młodzieżowa

  Ciekawostki 2007
  Ciekawostki 2008
  Ciekawostki 2009
  Ciekawostki 2010
  Ciekawostki 2011
  Ciekawostki 2012
  Ciekawostki 2013
  Ciekawostki 2014
  Ciekawostki 2015
  Ciekawostki 2016
  Ciekawostki 2017
  Ciekawostki 2018
  Ciekawostki 2019
  Ciekawostki 2020
  Szachy, poker - Pozycja
  Szachy, poker - Strategia
  Szachy, poker - Błędy


  Wydarzenia roku 2007
  Wydarzenia roku 2008
  Wydarzenia roku 2009
  Wydarzenia roku 2010
  Wydarzenia roku 2011
  Wydarzenia roku 2012
  Wydarzenia roku 2013
  Wydarzenia roku 2015
  Wydarzenia roku 2016
  Wydarzenia roku 2017
  Wydarzenia roku 2018

 szachy Problemy PZSzach
 szachy Polemiki

  Jan Kochanowski
  Agata Kalinowska-Bouvy
  Jolanta Zakima-Zerek
  Ryszard Sternik
  Marek Baterowicz
  A. Paul Weber
  Alicja Karłowska-Kamzowa
  Andrzej Sitek
  Szachy i poezja
  Szachy w filmie
  Szymon Słomczyński
  Rosemarie J. Pfortner
  Od Czytelników


  Konkursy problemowe
  Konkursy taktyczne
  Nasze Słowo
  Konkurs WIO KONIKU

 szachy Galerie

 szachy Listy
 szachy Ogłoszenia
 szachy Aktualne imprezy

  Polskie sukcesy 2009
  Polskie sukcesy 2010
  Polskie sukcesy 2011
  Polskie sukcesy 2012
  Polskie sukcesy 2013


  Polskie występy 2010
  Polskie występy 2011
  Polskie występy 2012

 szachy Z teki arbitra

 szachy Z archiwum
      Ryszarda Sternika

 szachy Fotografie
      Marka Skrzypczaka


-Wiadomości ogólne
-Debiuty dla białych
-Debiuty dla czarnych
-Strategia
-Uderzenia taktyczne
-Matowe kombinacje
-Matowe schematy
-Końcówki do wygrania
-Końcówki remisowe
-Humor w szachach
-Zadania szachopodobne

 szachy Kontakt

 szachy Linki

 szachy Ankieta rocznicowa (1)
- podsumowanie

 szachy Ankieta rocznicowa (2)
- podsumowanie

 szachy Milionowa wizyta
- podsumowanie

 szachy Nasza giełda
Schach - E. Niggemann

Joachim Beyer Verlag

Literatura i sprzęt

Literatura i sprzęt

Szachowy Uniwersytet Fundacji 23

Internetowe Centrum Szachowe

Jesteś
gościem
  Stronę ogląda: 63 gości
Polskie strony szachowe
szachy
    POLEMIKI


Na tej podstronie prezentować będę mniej lub więcej kontrowersyjne wypowiedzi na różnorodne tematy związane z szachami w Polsce i nie tylko. Mam nadzieję, że spotka się to z zainteresowaniem Państwa.

POLEMIKI

            Wstęp
            1. Polemika z Jackiem Bielczykiem
            2. Interesujący wywiad w Panoramie Szachowej Nr 7-8 2010
            3. Nie masz Fritz'a? - nie istniejesz!
            4. Polecam Chessmaster
            5. Polemika z nowym rzecznikiem prasowym(?) PZSzach-u
            6. Recenzja programu szachowego Shredder Classic 4
            7. Polemika z Krzysztofem Jopkiem
            8. O juniorach, i nie tylko.
            9. Nic się nie stało
            10. Wolność słowa i jej granice

Wstęp

    Czy zastanawialiście się kiedykolwiek Państwo nad tym, że polskie szachy od wielu lat mają wspaniałą młodzież, która zdobywa medale na mistrzostwach ¦wiata i Europy, i po osiągnięciu wieku seniora ginie nagle w tłumie przeciętności?

    Sam kiedyś próbowałem rozwiązać tę kwestię. Opublikowałem na łamach krajowej prasy fachowej sporo polemicznych artykułów. Zaproponowałem pewne nowe rozwiązania techniczne i szkoleniowe. Bowiem wychodzę z założenia, że jeśli jakiś system nie przynosi oczekiwanych efektów, to trzeba go zmodyfikować. Nie wywarło to większego wrażenia na działaczach Polskiego Związku Szachowego i trenerach. "My robimy dobrą robotę i nie potrzebujemy żadnych zmian" - tak reagowano na moje propozycje. Zdecydowałem się więc na opublikowanie w "Magazynie Szachista" (sierpień 2003) krytycznego artykułu "Quo vadis polskie szachy"? Wywołał on wielką burzę w naszym środowisku szachowym i spowodował ataki pod moim adresem. Stałem się w ocenie części krytyków "wrogiem nr 1 polskich szachów".

    Na ostatniej liście rankingowej FIDE (1 lipca 2008) w pierwszej setce znalazł się tylko jeden polski zawodnik. Jest to wyraźne ostrzeżenie, że nasza kadra seniorów już od dawna nie czyni żadnych postępów i reprezentuje średni poziom europejski. Tymczasem nasza "złota młodzież" drepcze w miejscu!

    Nagle przypomniano sobie o moim artykule sprzed pięciu lat. "Jest on nadal aktualny" - napisał do mnie jeden z kolegów. To zmobilizowało mnie do wprowadzenia nowego działu "Polemiki". Zajmę się tutaj różnymi aspektami naszej dyscypliny z własnego punktu widzenia. Przypomnę też pewne fakty z mojej działalności na niwie szachów. Może te doświadczenia będą komuś przydatne.

    Zapraszam serdecznie Internautów do dyskusji na poruszone w tym miejscu problemy!


Do góry


1. Polemika z Jackiem Bielczykiem

    W Panoramie Szachowej (Nr 10 - 2007 na stronach 31-33) ukazał się artykuł Jacka Bielczyka "Takie to były czasy ...". Tekst jest ciekawy i dlatego za zgodą wydawcy "Penelopy" Pana Jerzego Morasia zamieszczam go w całości.

Kliknięcie na kartce z artykułem wczyta ją w dużym rozmiarze do oddzielnego okna



    Z tekstu Jacka Bielczyka wynika, że już pod koniec 1964 roku został - jako początkujący szachista - zaproszony na szkolenie kadry juniorów. Na bazie własnych doświadczeń sądzę, że nie była to dalekowzroczna inwestycja szkoleniowców PZSzach, tylko łatanie "dziur". Mnie powołano na zgrupowania dopiero jako członka kadry. Uczestniczyłem w nich dwukrotnie.

1. Spała (29.12.1965-5.01.1966)

    Zaraz po meczu Polska-Węgry w Łodzi kadra juniorów udała się do pobliskiej Spały na obóz szkoleniowy. Uczestnicy: Górski, Gralka, Jakubiec, Ledwoń, Lewi, Konikowski, Rapcewicz i Steczkowski. Trenerami byli: mistrz międzynarodowy Kazimierz Makarczyk - członek "złotej" drużyny olimpijskiej z Hamburga 1930 i były mistrz Polski Stefan Witkowski, w tym czasie odpowiedzialny za szkolenie w Polskim Związku Szachowym. Zakwaterowani byliśmy w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich wraz z kadrą lekkoatletów.

    Nie było żadnego planu szkolenia. W pierwszym dniu kierownik zgrupowania Stefan Witkowski porozdawał nam karteczki, na których mieliśmy podać nasze propozycje tematyczne. Ja napisałem tak: "Jak mam trenować, aby poprawić swoją siłę gry w debiucie, grze środkowej i końcówkach". Jeszcze tego samego dnia Witkowski podał nam rozdział zajęć. Moich propozycji oczywiście nie było. Obaj wykładowcy podzielili tak swoje czynności:

a. Makarczyk - końcówki.
b. Witkowski - debiuty i gra środkowa.

    Roboczy dzień przedstawiał się następująco: 7.00 pobudka i następnie zaprawa poranna, 7.30 śniadanie (stołówka była oddalona od miejsca zamieszkania o około 1 km), po śniadaniu były zajęcia do 13.30. Obiad był o godzinie 14.00 i potem był czas wolny.

    W sumie było mało zajęć szachowych. Kazimierz Makarczyk pokazywał nam na jednej szachownicy końcówki pionkowe z książki Szulcego, które ja osobiście dobrze znałem. Wszyscy siedzieliśmy wkoło wykładowcy i patrzyliśmy na ruchy pokazywane przez Makarczyka. Aktywność uczestników była więc prawie zerowa. Jerzy Lewi - po brydżowych nocach - przeważnie spał na tych zajęciach. Pewnego razu pan Kazimierz zwrócił się do niego ze słowami: "Panie Lewi, jeśli moje zajęcia pana nudzą, to może pan opuścić pokój". Lewi wstał i poszedł spać. Mnie udało się raz ożywić zajęcia, gdy w jednej pozycji pokazałem inną drogę do remisu. Opisałem to później w mojej książce "Szybki kurs końcówek" (strona 83).




    Próbowałem nakłonić sędziwego mistrza do wspomnień z olimpiady w Hamburgu i spotkań z Akibą Rubinsteinem i Sawiellym Tartakowerem. Ale Makarczyk jakoś nie miał ochoty do podzielenia się z nami minionymi wydarzeniami. A szkoda. To byłoby na pewno bardziej interesujące od pokazywania znanych końcówek. Ciekawsze zajęcia były ze Stefanem Witkowskim, który pokazywał nam różne warianty debiutowe, które wspólnie analizowaliśmy.

    Brak popołudniowych treningów powodował, że musieliśmy zajmować się innymi zajęciami, nie związanymi z szachami. Organizowaliśmy sobie turnieje w tzw. "chłopki" (piłkarzyki). Tutaj bezkonkurencyjna była para Jakubiec-Konikowski. Największym naszym rywalem była para Lewi-Ledwoń. Grano też w brydża, często do godzin rannych. Niektórzy uczestnicy potem drzemali na zajęciach.

    Osobiście byłem zadowolony z pobytu w Spale. Wprawdzie z samych zajęć niewiele skorzystałem, to bardzo dużo dały mi bezpośrednie kontakty z niektórymi kolegami (np. z Julianem Gralką). Analizowaliśmy wspólnie różne pozycje debiutowe i wymienialiśmy doświadczenia oraz materiały szachowe. To przydało mi się później we własnej praktyce turniejowej. Wielu uczestników zgrupowania było jednak niezadowolonych i to odbiło się na następnym obozie.

2. Wisła-Ustroń (26.12.1966-5.01.1967)

    Stefan Witkowski miał kolosalne kłopoty z zebraniem czołowych juniorów na ten obóz. Jeszcze na kilka tygodni przed jego rozpoczęciem nie było jasne, czy to zgrupowanie dojdzie w ogóle do skutku. Mnie to zbytnio nie zdziwiło, ponieważ już w Spale niektórzy koledzy sygnalizowali, że na przyszły obóz nie przyjadą.

    Mistrz Polski Jerzy Lewi miał jechać na międzynarodowy turniej juniorów do Groningen (27.12.1966-9.1.1967). Ale dostarczył do biura PZSzach niechlujnie wypełniony i pobrudzony kwestionariusz paszportowy. Dla przykładu został ukarany wykluczeniem z tego atrakcyjnego wyjazdu. Na liście rezerwowej byłem ja i Julian Gralka. Ostatecznie pojechał Julian, który zajął w grupie B trzecie miejsce. O tej imprezie można poczytać w miesięczniku "Szachy" na stronie 111 w numerze 4-1967. Z innych kadrowiczów Kazimierz Steczkowski nie został powołany z uwagi na złe zachowanie w mistrzostwach Polski juniorów w Polanicy Zdroju (13-24.08.1966).

    Ostatecznie w Wiśle znaleźli się: Konikowski (kadra), Heinich (9 miejsce w mistrzostwach Polski), Plebanek (15 miejsce w mistrzostwach Polski), Kaźmierski (16 miejsce w mistrzostwach Polski), Wiland (24 miejsce w mistrzostwach Polski), Chowra (ostatni na mistrzostwach Polski w Goleszowie 1965, natomiast w Polanicy nie grał) oraz wówczas nie znani mi zawodnicy ze ¦laska: Pinkas, Bielczyk, Kubień, Gołaszewski, Markiewicz, Nowak i Radoń.

Wykładowcy i uczestnicy obozu w Wiśle. Od lewej strony stoją: Kaźmierski, Witkowski, Markiewicz, Dworzyński, Wiland, Palewski, Heinich, nieznany, Konikowski, Plebanek, nieznany, Pinkas. Klęczą od lewej: Bielczyk, nieznany i Chowra. Wykładowcy i uczestnicy obozu w Wiśle. Od lewej strony stoją: Kaźmierski, Witkowski, Markiewicz, Dworzyński, Wiland, Palewski, Heinich, nieznany, Konikowski, Plebanek, nieznany, Pinkas. Klęczą od lewej: Bielczyk, nieznany i Chowra.

    Tym razem szef zgrupowania przywiózł ze sobą dwóch pomocników:

a. Sędzia szachowy Władysław Palewski z Katowic.
b. Mistrz krajowy Roman Dworzyński z Warszawy.

    Podobnie jak to było w Spale, Stefan Witkowski porozdawał nam w pierwszym dniu kartki w celu podania naszych propozycji szkoleniowych. Powtórzyłem swoje propozycje ze Spały. Nie znalazły się one znowu w programie zgrupowania.

    W pierwszym dniu Stefan Witkowski przeprowadził z nami symultankę (w Spale tego nie było). Remisy uzyskali: Konikowski i Wiland, pozostali przegrali. W drugiej symultance przeciwko Dworzyńskiemu też zremisowałem. Ogólnego wyniku nie pamiętam.

    Następnego dnia odbyły się partie konsultacyjne. Ja w parze z Chowrą zremisowałem z duetem Kaźmierski-Bielczyk. W ciekawej pozycji pełnej gry młody Chowra za szybko wykonał na neutralnej szachownicy ruch 14. ... Sc4? (zamiast 14. ... 0-0) i przeciwnicy forsowali remis przez powtarzanie posunięć.

Wykłady:

1. Władysław Palewski omawiał różne problemy kodeksu szachowego.
Pamiętam wykład na temat gongu. Dyskusja trwała prawie dwie godziny, bowiem koledzy zadawali różne pytania, na które wykładowca nie zawsze znalazł zadawalającą nas odpowiedź. W tej dyskusji bardzo aktywny był Tomasz Kaźmierski.

2. Stefan Witkowski powtórzył te same problemy debiutowe ze Spały. Tak więc z tych zajęć prawie nic nie skorzystałem.

3. Roman Dworzyński miał na tapecie struktury pionkowe. Te problemy były właściwie wszystkim dobrze znane. Pamiętam taką sytuację: trener pokazał na szachownicy pewną pozycję z izolowanym pionkiem w centrum. Znałem ją doskonale, gdyż pochodziła z partii Botwinnika. Studiowałem ją z komentarzami samego mistrza świata. Dworzyński zapytał się mnie, co sądzę o sytuacji na szachownicy. Odpowiedziałem, że jest ona skomplikowana z wzajemnymi szansami. Taka była bowiem ocena Botwinnika i wynikała z dalszego przebiegu partii. Wykładowca zwrócił się z tym samym pytaniem do Jacka Bielczyka. Najmłodszy uczestnik zgrupowania wykazał się dużym sprytem. Nie powtórzył bowiem mojej oceny tej konkretnej pozycji, lecz przedstawił ogólne problemy izolowanego pionka w centrum. Został za to pochwalony przez trenera. W tym dniu Jacek otrzymał ode mnie ksywkę "Góralik". Ale swoją drogą Dworzyński niefortunnie sformułował pytanie i otrzymał ode mnie konkretną odpowiedź. Tymczasem oczekiwał ode mnie oceny samej tylko struktury pionkowej.

    Jacek Bielczyk sprawił w Wiśle na mnie pozytywne wrażenie. Spaliśmy w jednym pokoju. Sam niewiele mówił, ale odpowiadał rozsądnie na wszystkie moje pytania. Czułem, że będzie w przyszłości dobrym szachistą.

    W wolnych chwilach chodziliśmy na wycieczki w góry. Mieliśmy dużą uciechę szczególnie, gdy po pas zapadaliśmy się w śniegu. Na jednej z takich wędrówek przekroczyliśmy granicę z Czechosłowacją. W tamtych czasach było to niebezpieczne i w razie złapania przez żołnierzy WOP-u (Wojskowa Ochrona Pogranicza) można było mieć duże nieprzyjemności. W oddali widzieliśmy schronisko czeskie. Roman Dworzyński zachęcał nawet do jego odwiedzenia, co spotkało się z kategorycznym sprzeciwem szefa.

    W Nowym Roku Stefan Witkowski zorganizował konkurs szachowy (ciekawe wydarzenia, historia itd.). Podzielono nas na grupy:

1. Wiland-Chowra
2. Kaźmierski, Bielczyk, Gołaszewski
3. Konikowski, Markiewicz, Radoń
4. Heinich, Plebanek, Nowak
W finale grupa 3 pokonała zespół 1 w stosunku 21-16.

    Pod koniec obozu odbył się mecz z reprezentacją powiatu,
który zakończył się wynikiem remisowym 5-5.

Plinta - Konikowski remis
Kwaśniewski - Kaźmierski 1-0
Stano - Heinich remis
Cienciała - Plebanek 1-0
Macura - Wiland 0-1
Pinkas - Bielczyk remis
Przybyła - Chowra 0-1
Gałuszka - Gołaszewski remis
Grudzień - Markiewicz 1-0
Jackowski - Radoń 0-1

Na zakończenie meczu w Cieszynie 3 stycznia 1967 roku wręczono ich uczestnikom ten pamiątkowy znaczek.

    Na zakończenie zgrupowania odbyło się uroczyste pożegnanie. Najlepszym juniorom Stefan Witkowski wręczył nagrody książkowe. Mnie przypadły "Dzienniki" Stanisława Lema. Nie zaprzeczam, że obóz był ciekawie zorganizowany, ale szachowo osobiście niewiele skorzystałem.

    Podsumowanie: obozy szkoleniowe, w których wziąłem udział jako zawodnik, były przeznaczone przede wszystkich dla członków kadry juniorów, czyli dla zawodników posiadających już określoną wiedzę i reprezentujących pewien poziom szachowy. Tematyka zajęć była tymczasem na poziomie około III kategorii. Nie odpowiadała więc naszym potrzebom. My oczekiwaliśmy wskazówek praktycznych w kierunku "Jak mamy dalej trenować, aby poprawić swoją siłę gry. Pomoc w ułożeniu planu samokształcenia, z jakiej literatury szachowej mamy korzystać, itd." Ale moje sugestie nie znalazły odgłosu. Kierownik zgrupowania realizował swój program, który dla kadrowiczów był mało przydatny. W Spale i Wiśle Witkowski pokazywał nam te same warianty, które tylko cząstkowo były w naszym repertuarze. Ja to traktowałem jako trening analityczny, ale inni się nudzili na tych treningach. Dla Jacka Bielczyka, który wtedy był jeszcze bardzo młodym zawodnikiem zajęcia były na pewno interesujące. Ale w końcu dla kogo były przeznaczone te zgrupowania kadry?

Problem i partie opisane w artykule

Do góry


2. Interesujący wywiad w Panoramie Szachowej Nr 7-8 2010

    Za zgodą wydawcy Panoramy Szachowej Pana Jerzego Morasia zamieszczamy polemiczny wywiad z czołowym arcymistrzem świata Władimirem Małachowem z Rosji i zapraszamy do dyskusji.


Do góry


3. Nie masz Fritz'a? - nie istniejesz!

    Od kilku lat obserwuję osobliwą skłonność początkujących szachistów-amatorów do oceniania swojej szachowej wartości po "ciężarze gatunkowym" używanych przez nich programów szachowych. Podobną metodę oceniania stosują też do innych szachistów. Ten ranking funkcjonuje według schematu: jeżeli używasz prostego programu szachowego - jesteś słabym szachistą, a twoja pozycja w towarzystwie jest niska. Jeżeli jednak używasz wysokiej klasy zaawansowanego programu - jesteś równie wysokiej klasy szachistą i automatycznie stajesz się "znawcą" problematyki szachowej.

    Podczas dyskusji na niektórych internetowych forach szachowych wręcz nie wypada nie pochwalić się posiadaniem zaawansowanego programu szachowego. Pojawia się też ciekawa prawidłowość, mianowicie im szachista-amator prezentuje słabszą siłę gry (albo wręcz dopiero rozpoczyna swoją przygodę z szachami, poznając zasady ruchu bierek), tym "cięższego" programu używa. Podczas dyskusji na forach szachowych do dobrego tonu należy objaśnianie pozostałym osobom, że do gry i analizy używa się Fritz'a. Fritz radzi, Fritz liczy, Fritz analizuje, Fritz wyłącza myślenie człowieka. Rola szachisty-amatora zbyt często sprowadza się do uruchomienia analizy partii w tym programie i czekaniu na rezultat, poprzestając na wpatrywaniu się w ekran i poruszaniu myszą co pewien czas. Nie tędy droga do poprawienia swojej siły gry. Fritz ani żaden z innych programów do gry w szachy nie powinien zastąpić ludzkiego umysłu, nie powinien stać się jego protezą, odzwyczajając szachistę od myślenia. Wiadomo, że początkujący szachiści bardzo lubią, gdy program za nich wykonuje analizy partii, bo to jest wygodne. Ale co będzie w trakcie rozgrywania prawdziwych partii szachowych, np. podczas turnieju, gdy zabraknie Fritz'a? Co wtedy? Kto za nich dokona szybkiej analizy konkretnej pozycji na szachownicy i zaproponuje plan gry albo poda najlepszy ruch?

    Przykłady nadużywania programów szachowych można mnożyć, np. instalowanie na komputerze osobistym koniecznie najnowszej wersji ChessBase'a, albo nowych silników szachowych, ale wyłącznie tych najsilniejszych. Pojawiają się zatem opinie, że najlepiej stosować Rybkę, albo jakiś inny mocny silnik, dobrze gdy jest dostępny w wersji "deep", czyli przeznaczonej do pracy na komputerach wieloprocesorowych. Spotkałem się kiedyś z przypadkiem początkującego szachisty-amatora, który koniecznie chciał się posługiwać takim silnikiem, ale tylko w wersji "deep"! Nie wiem dlaczego, natomiast śmiem zaryzykować stwierdzenie, że wersja "deep" miała służyć jedynie do podbudowania jego ego, bo raczej nie jego siły gry. Inny przykład z internetowego forum szachowego. Szachista-amator po wykonaniu trzeciego posunięcia w Partii Angielskiej zadał pytanie, w jaki sposób ma dalej grać, przy czym spytał się o materiały do nauki debiutów ze wskazaniem na Encyklopedię Otwarć Szachowych (Chess Informant) lub bardziej dokładne zbiory! Moja propozycja jest taka, aby zakupił podręcznik do nauki szachów i zaczął przerabiać lekcje dotyczące zasad prawidłowego rozwoju figur w początkowej fazie gry. Kolejnym etapem będzie nabycie książki z wykazem podstawowych debiutów. Z pewnością takie podejście lepiej przysłuży się zrozumieniu początkowej fazy partii szachowej, niż wkuwanie na pamięć wariantów z Encyklopedii albo silenie się na zaawansowane studia debiutowe a' la Anand, Kramnik, etc.

    Innym nałogiem młodych (a w szczególności bardzo młodych) szachistów jest gra na internetowych portalach szachowych, np. na popularnym "kurniku", czyli witrynie www.kurnik.pl. Takie strony na pewno popularyzują i upowszechniają grę w szachy, ale wyrabiają w nowicjuszach złudne przekonanie, że wirtualna gra w Internecie jest identyczna z rozgrywką przy prawdziwej desce szachowej. I tutaj srodze się mylą. Rozgrywka amatora "kurnika", który w niedbałej pozycji przed monitorem komputerowym przesuwa po nim płaskie "znaczki", nijak przekłada się na na prawdziwą grę turniejową. Młodzi ludzie zapominają, albo po prostu nie są świadomi tego, że ogląd rzeczywistej szachownicy jest inny niż tej, widocznej na ekranie komputera. Prawdziwa deska do gry w szachy jest duża i patrzy się na nią z innej perspektywy niż na obrazek na monitorze, a niedoświadczony "kurnikowiec" może po prostu zgubić się na niej, nie ogarniając wzrokiem całości szachownicy. Trójwymiarowe realne bierki też inaczej wyglądają niż płaskie "znaczki" na ekranie komputera. Dlatego oprócz zakupu programu do gry w szachy warto jednak poświęcić dodatkowych kilkadziesiąt złotych na dokupienie drewnianej (albo nawet tekturowej) szachownicy. Dla osób poważnie myślących o szachach (nawet na poziomie gry towarzyskiej) będzie to z pewnością dobry zakup.

    Gra na portalach szachowych jest zubożona o jeszcze jeden bardzo ważny czynnik - stres. Taki stres jest związany z atmosferą turnieju, przebywaniem w dużej sali gry, wśród innych szachistów, sędziów i widzów. Tego nie ma na "kurniku", takich emocji doświadcza się jedynie w rzeczywistości. W zależności od sytuacji, stres może pełnić rolę "dodatkowej bierki", czasami po stronie jednego, czasami po stronie przeciwnego koloru. Jeden z moich znajomych, szachista z II kategorią (ale grający z siłą "jedynki") przez pewien czas specjalizował się w grze w szachy na portalu www.kurnik.pl. Osiągnięte tam przez niego rezultaty były co najmniej dobre i w jego mniemaniu dobrze rokowały grze na żywo. Jednak Fortuna odwróciła się od mojego znajomego, gdy zdecydował się zagrać w prawdziwym (a nie wirtualnym) turnieju. Okazało się, że podczas kilku rozgrywek został wręcz "roztrzaskany" przez wyraźnie słabszych od niego szachistów. Dla niego było to zdziwieniem, ale i nauką na przyszłość.

    Pojedynki na portalach do gry on-line nie odzwierciedlają rzeczywistej gry turniejowej. Pasjonaci takich wirtualnych rozgrywek powinni przed występem na turnieju poćwiczyć grę w prawdziwych partiach towarzyskich, aby przypomnieć sobie jak wygląda realna szachownica i poczuć atmosferę gry przy stoliku.

    Zapraszam serdecznie Internautów do dyskusji na poruszone w tym miejscu problemy!



Krzysztof Kledzik - 6.03.2011



Strona Krzysztofa Kledzika

Kanał Krzysztofa Kledzika na You Tube

Do góry


4. Polecam Chessmaster

    Program szachowy Chessmaster Grandmaster Edition jest dedykowany osobom, które pragną nauczyć się gry w szachy (a także zrozumieć szachy!), w przyjemny i interesujący sposób. W estetycznie wykonanym pudełku znajduje się jedna płyta DVD zawierająca wersję instalacyjną programu oraz skróconą instrukcję obsługi. Po zainstalowaniu programu na twardym dysku, w utworzonym katalogu znajdzie się około 2,5 GB plików, co umożliwi uruchamianie programu bez konieczności wkładania płyty DVD do napędu za każdym razem, ilekroć chcemy zagrać w szachy. Po pierwszym uruchomieniu programu pojawi się okienko w którym musimy podać dane, za pomocą których program będzie nas identyfikować. Mówiąc językiem komputerowych graczy, musimy stworzyć swojego awatara - spersonalizowany profil. Jeżeli chcemy, możemy utworzyć kilka takich profili, i w zależności od potrzeby, używać któregoś z nich. Po zalogowaniu się, stajemy przed wyborem trzech głównych trybów pracy z programem Chessmaster: trybem nauki, gry oraz zabawy. Wygląd programu nieco zmienia się w zależności od dokonanego wyboru, choć generalnie programiści zadbali o ujednolicenie grafiki, której domyślny styl nazwałbym "grafitowy high-tech". Osobiście wolałem drewnopodobny wystrój programu z wersji 5500 De Luxe, ale to tylko moja subiektywna opinia.

    Po wybraniu trybu zabawy, użytkownik zostaje wprowadzony do części programu przeznaczonej do nauki szachów dla dzieci. Wśród kilku podkategorii znajdziemy różne mini-gry, proste zadania i samouczki mające przybliżyć dzieciom istotę szachów. Można też pominąć je i zdecydować się na grę na trójwymiarowej szachownicy, wyposażonej w zabawne animowane bierki. W tym trybie rozgrywki, możliwości konfiguracji programu są bardzo ograniczone. Ale np. można poprosić o pomoc w wykonywaniu posunięć, zmieniać wygląd szachownicy z 3D na 2D, i w dowolny sposób obracać lub zmieniać rozmiar trójwymiarowej szachownicy.

    Z trybu zabawy można w łatwy sposób przejść do trybu nauki dla osób, które już wyrosły z dziecięcych ubranek. Uważam, że tu leży główna siła programu Chessmaster. Program oferuje trzy rodzaje zajęć: w Akademii szachowej Josha Waitzkina, Akademii Larry'ego Christiansena oraz w tradycyjnej szkole z serii Chessmaster. Te trzy tryby nauki oferują niezwykle bogaty i ciekawie wyłożony materiał szachowy, przeznaczony zarówno dla nowicjuszy, jak i osób zaawansowanych. Myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie, biorąc pod uwagę bogactwo zamieszczonego materiału, różnorodność tematyki i prosty, a zarazem ciekawy sposób przekazania wiadomości. Każda z lekcji ilustrowana jest diagramem z odpowiednio podświetlonymi polami i animowanymi bierkami. Oprócz opisu lekcji w wersji audio (tylko po angielsku) dostępny jest odpowiedni tekst przetłumaczony na język polski. Każdą z lekcji można powtórzyć wiele razy i ćwiczyć podane w niej przykłady. Bogactwo zamieszczonego materiału przekracza ramy niniejszej recenzji, jednakże warto wymienić chociaż kilka podstawowych tematów zajęć: wprowadzenie do szachów, ruchy bierek, matowanie króla, elementy taktyki (związania, widełki, itp.), kombinacje, podstawy strategii, struktury pionkowe, słabe pola, wymiana materiału, aspekty psychologii szachów, wprowadzenie do debiutów, końcówki, pozycje treningowe oparte na partiach rozegranych przez znanych arcymistrzów i wiele, wiele innych. Dział nauki jest bardzo rozbudowany i z pewnością sumienne przerobienie tego bogatego materiału zaowocuje zwiększeniem siły gry i ogólnym rozumieniem niuansów występujących w sztuce szachowej.

    Do naszej dyspozycji pozostaje też zbiór około 900 znanych partii, a także duża, licząca około 800 000 partii baza danych, służąca do znajdowania np. określonych pozycji. Możemy przeszukiwać tą bazę w oparciu o typ pozycji, nazwiska graczy, miejsce rozgrywki, uzyskany wynik, kody ECO i wiele innych. Osoby zainteresowane trenowaniem debiutów również powinny być usatysfakcjonowane, bowiem program Chessmaster oferuje taki kurs. Użytkownik może ćwiczyć rozgrywanie początkowych etapów gry, co zajmie na pewno sporo czasu, bo drzewo wariantów debiutowych ma bardzo rozbudowane gałęzie. Osoby mające aspiracje do rozpracowywania nowych wariantów debiutowych otrzymały do rąk dodatkowy edytor, umożliwiający modyfikowanie wbudowanej książki debiutów oraz tworzenie własnej.

    Ostatnim trybem pracy Chessmaster-a jest możliwość bezpośredniej gry. Mamy tu do wyboru kilka wariantów, w tym grę w sieci LAN, przez internet oraz z własnym komputerem. Jeżeli czujemy się dostatecznie silni, możemy zweryfikować to przekonanie biorąc udział w wielu turniejach z przeciwnikami, wystawionymi przez omawiany program. Oczywiście, można ingerować w styl gry swoich przeciwników turniejowych. Dla osób które przeliczyły się z własnymi siłami podczas takich turniejów, Chessmaster proponuje grę z pojedynczym przeciwnikiem. Do wyboru jest tryb gry rankingowej oraz treningowej. W trakcie gry rankingowej program ocenia nasze postępy i porażki, przydzielając odpowiednią punktację. Do wyboru mamy wielu przeciwników, różniących się rankingiem i stylem gry. Można ten ustawić najbardziej odpowiednią kontrolę czasu, np. liczbę minut na partię, liczbę ruchów na partię, dodatek czasu na ruch, itp. Podobnie jak udział w turnieju, gra rankingowa, to gra "na serio", która może obnażyć niedoskonałości naszego przygotowania szachowego, objawiające się w spadku obliczonego rankingu.

    Niezobowiązujący tryb gry to tryb treningowy, w którym nasza gra nie podlega ocenie rankingowej. Tutaj gracz może pozwolić sobie na relaksującą grę lub nawet eksperymentowanie, tym bardziej, że tuż obok dostępna jest opcja ustawienia pozycji. Pozwala to na wypróbowanie nowych idei w grze, przećwiczenie konkretnych pozycji z gry środkowej i końcówek.

    Program Chessmaster posiada bardzo rozbudowane menu i możliwości dostosowania wyglądu oraz sposobu gry do preferencji użytkownika. Możliwe jest wczytanie partii i zapisanie jej za pomocą popularnych notacji, ustalenie rodzaju przeciwnika, modyfikowanie jego stylu gru, tworzenie statystki gry, analizy wariantów, poszukiwanie mata, uzyskiwanie pomocy na temat posunięć, i wiele innych. Pełna lista możliwości przystosowania programu do potrzeb użytkownika zajęłaby kilka stron maszynopisu. Zainteresowanych odsyłam do rozszerzonej wersji instrukcji obsługi, dostępnej w programie w postaci pliku PDF. Należy jednak zaznaczyć, że do posługiwania się Chessmaster-em nie jest wymagane przeczytanie instrukcji, gdyż program jest bardzo intuicyjny w obsłudze i niezwykle przyjazny dla użytkownika.

    Osoby lubiące gry komputerowe zazwyczaj dużą wagę przykładają do estetyki programu oraz do tzw. "grafiki". Tutaj seria programów Chessmaster może pochwalić się wspaniałymi osiągnięciami. Do głównych zalet "graficznych" należy dobra kolorystyka, piękne zestawy szachowe, np. trójwymiarowe szachownice z najróżniejszymi bierkami. Dostępne są szachownice 2D oraz trójwymiarowe ze wspaniałymi figurami, zarówno klasycznymi wg Stauntona, jak i tak artystycznymi, modernistycznymi, itp. Trójwymiarowe szachownice można obracać prawie pod dowolnym kątem, przesuwać po ekranie i zmieniać ich wielkość. Doskonałe wrażenie robią realistyczne światłocienie. Jednym słowem - grafika na medal.

    Podsumowując, Chessmaster Grandmaster Edition według mnie jest wiodącym na rynku programem, przeznaczonym do wsparcia nas w przygodzie z szachami. Nie waham się użyć stwierdzenia, że jest to wręcz okręt flagowy elektronicznej nauki szachów. Gorąco polecam zakup Chessmaster-a osobom ciekawym tajników tej gry, albo pragnących zainteresować nią swoje dzieci.



Krzysztof Kledzik - 3.04.2011



Strona Krzysztofa Kledzika

Kanał Krzysztofa Kledzika na You Tube

Dla zainteresowanych artykuł do pobrania w formacie Worda (*.doc) lub Acrobata (*.pdf)

Do góry


5. Polemika z nowym rzecznikiem prasowym(?) PZSzach-u

    Od niedawna z ciekawością zaglądam na blog am Mateusza Bartla i muszę szczerze przyznać, że nasz arcymistrz ma "lekkie" pióro, chociaż miejscami nadmiernie ironizuje. Niestety, według mnie, niepoprawnie interpretuje fakty. Obecnie pan Mateusz przejął rolę nieformalnego rzecznika prasowego PZSzach-u, co jest o tyle zrozumiałe, że arcymistrz jest zaangażowany w redagowanie pisma, które stało się oficjalnym biuletynem związkowym. Arcymistrz Bartel działa w ramach narzuconych przez PZSzach, stąd nie powinno budzić zdziwienia, że broni poczynań Związku.

    Zadziwia mnie za to błędna interpretacja rzeczywistości. Doprawdy nie wiem, jakich argumentów należy użyć, aby zwrócić uwagę am Bartla oraz innych osób skupionych wokół PZSzach-u na problemy polskich szachów. Temat ten był dostatecznie jasno przedstawiony, ale widać, że argumenty "nie trafiają".

    Ponieważ am Bartel zamieścił na swoim blogu polemiczny artykuł dotyczący działalności Jerzego Konikowskiego, http://mateuszbartel.chessbrains.pl/2011/05/25/mentorskie-zaszczyty/ pozwolę sobie dopisać komentarz do tego tekstu. Cytaty zaznaczyłem pochyłą czcionką.

    Z niecierpliwością czekam, aż znajdą się tam porady dla mnie. Ah, przepraszam! Jedna już się znalazła p. Konikowski uznał, że mam problemy z pamięcią (bo nie pamiętałem naszej rozmowy, która ponoć miała miejsce w okolicach 1998 roku).

    Uwaga dotyczyła nie samej rozmowy, bo faktycznie nie wszystkie rozmowy pamięta się, ale faktu nie pamiętania spotkań obu Panów. A spotkanie ze sobą nowo poznanych dwóch ważnych osób raczej pozostaje w pamięci.

    Jak to? A choćby Wojtaszek? - oburzeni zakrzykną niektórzy Czytelnicy. Fakt - taka współpraca miała miejsce.

    To dlaczego R. Wojtaszek wypiera się jej, skoro nawet am Bartel przyznaje że była taka współpraca?

    Nie wiem jak wyglądała ta współpraca, ale obawiam się, że Radek wiele więcej niż materiały z firmy ChessBase nie otrzymał. Fakt materiały fajne, ale chyba nie świadczą jeszcze o klasie trenera.

    Skoro am Bartel przyznaje że nie wie jak wyglądała ta współpraca, to dlaczego sugeruje że polegała jedynie na przesłaniu materiałów z Chessbase-a? A tak przy okazji, nad materiałami chociażby z Chessbase-a też trzeba posiedzieć i poświęcić czas i pracę nad skonstruowaniem z tej "surówki" właściwego materiału szkoleniowego.

    Opublikował on nawet na swojej stronie (też polecam, mocna rzecz) swoją korespondencję z Radkiem, nie informując o tym naszego czołowego szachisty! Mnie zawsze uczono, że istnieje coś takiego jak tajemnica korespondencji i na miejscu Radka no cóż, nie puściłbym tego płazem

    Ta korespondencja nie była objęta klauzulą tajności, więc nie widzę przeciwskazań do jej upublicznienia, tym bardziej że pełni rolę dowodową, potwierdzająca prawdziwość słów pana Jerzego.

    Jerzemu Konikowskiemu - zwłaszcza gdy Radek został czołowym zawodnikiem świata - bardzo zależało na upublicznieniu szczegółów współpracy z Wojtaszkiem.

    Zagadnienie współpracy obu Panów było poruszane np. na łamach Magazynu Szachista ładnych kilka lat temu, zanim ktokolwiek myślał o większych sukcesach Wojtaszka. Gwoli ścisłości, am Wojtaszek przekroczył magiczną granicę 2700 punktów ELO, ale na razie to nie upoważnia nas do nazywania go czołowym zawodnikiem świata. Taki tytuł przysługuje np. Anandowi, Carlsenowi, Kramnikowi i innym szachistom, którzy są faktycznie na szczycie listy rankingowej, np. uczestniczyli w meczach o M¦, i co bardzo ważne!, brali udział (z sukcesami) w superturniejach klasy Dortmund, Linares, czy Wijk aan Zee. Póki co, am Wojtaszek ma to wszystko daleko przed sobą.

    Zakończenie współpracy - zdaniem p. Konikowskiego - zostało wymuszone przez bliżej nie sprecyzowane środowisko. Ciekawe, czyżby p. Konikowski zakładał, że Radek nie miał własnej woli?

    Ja też kiedyś myślałem, że mam tak silną wolę, że mogę robić absolutnie wszystko co chcę, mogę przewrócić świat do góry nogami itp. Am Bartel jest młodym człowiekiem, może nie doświadczył pewnych sytuacji życiowych, dlatego nie jest świadomy, że młoda czy też bardzo młoda osoba nie podejmuje wszystkich decyzji sama. Skoro działa/pracuje/szkoli się w ramach wyznaczonych przez PZSzach, to prawie na pewno część decyzji za nią podejmują inne osoby (działacze, trenerzy, szefowie).

    Kilka przykładów, które nie dają mi spokoju: Jak Polak żyjący (i szkolący)w Niemczech, może z niechęcią patrzeć na zagranicznych trenerów w Polsce?

    Pan Konikowski jest Polakiem z urodzenia, wychowania i z serca, więc zależy Mu na dobrej kondycji polskich szachów. A czy na tym samym zależy np. trenerom zza wschodniej granicy? Czy tym trenerom naprawdę leży na sercu polepszenie poziomu polskich szachów? A z jakich pobudek, chyba nie patriotycznych?

    Dlaczego Darek ¦wiercz powinien - wg p. Jerzego - grać w ważnych turniejach wyłącznie 1.e4, podczas gdy wcześniej Radkowi Wojtaszkowi (będącemu na podobnym etapie kariery) p. Jerzy zalecał rozszerzanie repertuaru.

    Przecież to już było omawiane, am Bartel chyba nie rozumie indywidualnego podejścia do każdego zawodnika. Nie można wszystkich "wrzucić do jednego worka" i kazać grać to samo lub postępować z nimi w ten sam sposób.

    Na jakiej podstawie p. Jerzy - nie mając żadnego kontaktu z Darkiem - ocenia, że ktoś (tutaj pojawia się np. sugestia Piotra Murdzi również dobrze można zapytać czy to nie sprawka Michaela Jordana) poza nim samym ma wpływ na jego debiutowe wybory?

    Tak jak pisałem powyżej o własnej, czy nie własnej woli R. Wojtaszka. Am Bartel błądzi myśląc, że Darek sam ustala wybór debiutów.

    Co ciekawe, z dalekiego Dortmundu, p. Konikowski ocenia także działania Polskiego Związku Szachowego.

    W dobie internetu, stron domowych, blogów, itp., z Dortmundu do PZSzach-u jest tak samo blisko jak z Gdańska czy z Warszawy. Obecnie nie trzeba chodzić pieszo do biura PZSzach-u i czytać ogłoszenia oraz aktualności z wiszącej tam gablotki informacyjnej. Wystarczy obserwować to co się dzieje, przez internet.

    W swoich licznych wpisach oczerniał już różne osoby, w tym Piotra Murdzię, obecnego Szefa Wyszkolenia.

    Pan Jerzy nie oczerniał Piotra Murdzi ani nikogo innego, jedynie krytycznie wypowiadał się na Jego temat. Oczernianie a krytyka, to dwie różne rzeczy.

    Jako zapłatę za swoje działania otrzymuje "miłe słowa" od takich ludzi jak p. Konikowski, który tak naprawdę nie ma zielonego pojęcia o tym, co dzieje się w kraju.

    Patrz wyżej.

    Radzę zatem p. Jerzemu by [...] robił to w czym, jak sam uważa, jest bardzo dobry - szkolił juniorów. Nic tak nie jest potrzebne polskim szachom jak silni zawodnicy, a tych z pewnością, p. Jerzy jest w stanie wyszkolić.

    Juniorów mamy bardzo dobrych, i na tym niestety się kończy. Myślę, że ci silni zawodnicy "ze stajni" pana Jerzego już by byli, gdyby wiele lat temu umożliwiono panu Konikowskiemu pracę z tymi osobami.

    Oczywiście, ten wpis wiele nie zmieni. Pan Jerzy (podobnie jak grupa osób, z którymi "trzyma" - a co to za osoby łatwo zrozumieć czytając jego stronę bądź bloga)...

    "A co to za osoby" - a co am Bartel ma przeciwko nam? To, że odważyliśmy się przyznać rację panu Jerzemu, że stoimy w opozycji do PZSzach-u i na dodatek nie ukrywamy naszej tożsamości pod wymyślonymi nick-ami? Osobiście nie wstydzę się samego siebie i moich poglądów na temat kondycji polskich szachów.

    Tak - problemów nie brakuje. Tak - nie brakuje pomyłek. Ale ja jak zwykle zachęcę - zamiast pisać i doradzać proszę zacząć działać i dołożyć swoją cegiełkę!

    Ależ pan Konikowski właśnie działa: szkolenia, publicystyka, pisanie książek, propozycje zmian w treningach. Każdy działa i dokłada cegiełkę na swój sposób.

Krzysztof Kledzik - 26.05.2011

Do góry


6. Recenzja programu szachowego Shredder Classic 4

    Jeżeli szukasz przejrzystego, łatwego w obsłudze i dobrego programu szachowego, to zainteresuj się Shredderem Classic 4.

    Taka powinna być myśl przewodnia tej recenzji. I myślę, że nią jest. Shredder Classic 4 daje nam to, czego nie mają (wg mnie) inne, dostępne na rynku programy do gry w szachy. Mianowicie program ten łączy w sobie prostotę obsługi z siłą gry. Nie lubię programów, które mają tysiące opcji, rozsianych w setkach zagmatwanych i nieczytelnych menu i podmenu. Takich, do których nie podchodź bez kija , czyli bez instrukcji obsługi, często równie skomplikowanej co sam program. Producent serii Shredder oferuje nam program na tyle intuicyjny, że jego obsługa nie nastręcza większych trudności. Należy jednak zaznaczyć, że użytkownik powinien wykazać się podstawową znajomością języka angielskiego, gdyż recenzowany program jak dotąd nie posiada polskiej wersji językowej.

    Wersję instalacyjną programu Shredder Classic 4 można pobrać ze strony producenta http://www.shredderchess.com/ z działu Download. Program jest dostarczony jako wersja trial, czyli z czasowym reżimem użytkowania, w tym przypadku do 30 dni. W trakcie miesiąca od momentu zainstalowania go można testować ten program, funkcjonujący jednak z pewnymi ograniczeniami, takimi jak brak możliwości zapisu pozycji na szachownicy, czy całej gry oraz zablokowanym dostępem do analiz końcówek. Jeżeli zdecydujemy się na zakup pełnej wersji programu, to należy ją nabyć poprzez stronę producenta, w dziale Online Shop. Wygodną formą zapłaty jest wykonanie przelewu pieniędzy poprzez system płatności PayPal. Transakcja zajmuje kilka minut, po czym na podany przez nas adres e-mail zostanie dostarczony list, zawierający zakupiony numer licencji. Numer ten należy skopiować i wkleić w okienku rejestracji, pojawiającym się po zainstalowaniu programu oraz przy każdym uruchomieniu wersji trial. W ten sposób można zarejestrować zarówno interfejs użytkownika (GUI) jak i silnik Shreddera. Po zainstalowaniu, program zajmuje około 20 Mb przestrzeni na dysku twardym, czyli zaniedbywalnie mało. Można go uruchomić na każdym ze współczesnych komputerów, właściwie bez względu na ich wydajność.

    Zanim dokonamy rejestracji programu, można przyglądnąć się jego funkcjom w wersji 30-dniowej. Po uruchomieniu programu w wersji trial za każdym razem pojawi się denerwujące (ale taka jego rola) okienko informujące o ograniczeniach czasowych. Można je pominąć wybierając opcję gry demonstracyjnej, z powyżej opisanymi ograniczeniami. Program Shredder Classic 4 uruchamia się w jednym oknie, zwartym i nie przeładowanym zbyt dużą ilością niezrozumiałych opcji i menu. Do podstawowych funkcji programu mamy dostęp za pomocą kolorowych i czytelnych ikonek, znajdujących się w górnej części okna. Po umieszczeniu myszy na danym przycisku, pojawia się krótki opis informujący o przeznaczeniu ikonki. Oczywiście wszystkie funkcje programu dostępne są również z rozwijalnych menu. Warto też zwrócić uwagę na wykorzystanie prawego przycisku myszy, gdyż bardzo dużo funkcji można uruchomić poprzez klikanie nim na wybrane obszary okna programu. Shredder Classic 4 oferuje nam klika trybów wyświetlania, w tym szachownicę w wersji trójwymiarowej, choć prawdę mówiąc nie jest ona szczytem osiągnięć współczesnej grafiki 3D. Jednak zdecydowanie łatwiej jest grać na szachownicy dwuwymiarowej i tu trzeba przyznać, iż programiści zadbali o jej ładny i estetyczny wygląd. Oprawę wizualną, w tym układ i kolorystykę programu można zmieniać według indywidualnych upodobań, przy czym wersja podstawowa, wyświetlana zaraz po zainstalowaniu, chyba jest najładniejsza. Istnieje możliwość zmiany poszczególnych elementów okna, takich jak kolory czy tło programu.

    Shredder Classic 4 jest dedykowany osobom ceniącym funkcjonalność i intuicyjność, dlatego z pewnością nie sprawi im zawodu. W podstawowym układzie programu, główne (i w zasadzie jedyne) okno podzielone jest na kilka obszarów (mniejszych okienek), których wielkość można zmieniać w zależności od upodobań. Typowy układ, to okienka: szachownicy, zegarów, histogramu, notacji/wyboru ruchów, oraz okno analizy (procesu myślenia) dokonywanej przez wybrane silniki szachowe. W zależności od tego, czy zależy nam na analizie, czy wygodnym oglądzie szachownicy, można odpowiednio zmienić wielkość tych okien.

    Pod względem szachowym program spełnia chyba większość oczekiwań typowych użytkowników. Dla bardziej zaawansowanych szachistów którzy potrzebują silniejszych programów, producent przeznaczył wersje Shreddera inne niż Classic. W pasku menu recenzowanego programu dostępne są typowe opcje, znajdujące się w każdym programie szachowym. Większość z nich nie wymaga komentarza, np. otwieranie plików z zapisem partii, drukowanie, zapisywanie pozycji czy całych partii. W celu rozpoczęcia nowej gry należy wybrać odpowiednią opcję z menu, albo nacisnąć ikonkę, mająca postać (chyba we wszystkich możliwych programach) pustej kartki. Shredder oferuje nam możliwość wyboru siły gry przeciwnika, która waha się od poziomu nowicjusza do arcymistrza zgodnie z notacją ELO, oraz trybu gry z maksymalną możliwą siłą, przewidzianą przez producenta dla tego silnika. W celu oceny naszej gry możemy wybrać opcję analizy postępów, prezentowanych w postaci wykresu zmian współczynnika ELO. Oczywiście na tym nie kończą się możliwości konfiguracji programu, gdyż producent dał nam możliwość ingerencji nieomal w każde z ustawień. W zależności od preferencji można wybrać grę w szachy Fischera, szachy tradycyjne, błyskawiczne, z odpowiednią kontrolą czasu, z zadaną głębokością obliczeń, itp. Partię można przerwać w dowolnym momencie, np. przez poddanie się, jednakże niekorzystnie odbije się to na naszym rankingu ELO. W celu zapewnienia sobie złudnego poczucia dużej siły gry, możemy wyłączyć opcję kontroli postępów w grze, lub zmniejszyć siłę (ranking) przeciwnika.

    Wraz z upływem czasu, z pewnością zainteresujemy się innymi opcjami programu. Do bardziej zaawansowanych należy zaliczyć możliwość przeprowadzania analiz przez silnik szachowy. Standardowo dostarczany jest silnik Shredder Classic 4 (oraz jego cztery warianty, czyli zmodyfikowane podsilniki ), nieco słabszy niż pozostałe silniki ze stajni Shreddera. Oczywiście można zainstalować i inne, np. Rybkę czy Houdiniego, a następnie porównywać oceny pozycji oraz sposoby kontynuacji gry, zaproponowane przez różne silniki. Ciekawą opcją jest funkcja Triple Brain, polegająca na zastosowaniu trzech silników. Dwa z nich wybrane przez użytkownika dokonują indywidualnej i niezależnej oceny pozycji oraz możliwych kontynuacji gry, a trzeci (właśnie ten o nazwie Triple Brain) przeprowadza końcową ocenę, porównując poprzednie dwie analizy i decydując się na wybór jednej z nich. Dla entuzjastów pojedynków silników producent programu przewidział możliwość zorganizowania meczu oraz turnieju elektronicznych mózgów . Co więcej, istnieje też możliwość zmiany ustawień silników, ingerując w ich upodobania szachowe, np. w siłę gry, czy przywiązywanie szczególnej wagi do określonych bierek. Użytkownik ma też dostęp do ustawień książki otwarć.

    Polecane jest posiadanie dostępu do internetu, gdyż program co pewien czas łączy się z serwerem producenta, aktualizując potrzebne informacje. Dostęp do internetu przydaje się np. podczas analizowania końcówek. Po ustawieniu konkretnej pozycji należy wybrać opcję Extras/Endgame Oracle, po czym odpowiednie rozwiązanie uzyskujemy z serwera producenta, z zainstalowanych tam tablic Nalimova. Należy zauważyć, że opcja korzystania z internetowej bazy końcówek z poziomu Shreddera Classic 4 jest możliwa wyłącznie po zarejestrowaniu programu. W wersji trial ta funkcja jest wyłączona. Program posiada angielskojęzyczną instrukcję obsługi, dołączaną w postaci pliku pdf. Tekst jest dostępny zarówno z menu Help, jak i poprzez stronę producenta. Warto zapoznać się z plikiem pomocy, gdyż można wyłuskać z niego różne ciekawostki na temat działania programu. Nie jest to jednak niezbędne, gdyż producent zadbał o intuicyjność jego obsługi.

    Reasumując, Shredder Classic 4 jest dobrym i przyjaznym programem szachowym, który może stać się podstawowym narzędziem pracy w rękach każdego szachisty.



Krzysztof Kledzik - 29.03.2012



Do góry


7. Polemika z Krzysztofem Jopkiem

    Artykuł Krzysztofa Jopka pt. "Metajęzyk szachowego bractwa" opublikowany na stronie psychologiaiszachy.blogspot.com jest ciekawy, ale myślę że Autor trochę za bardzo demonizuje w nim szachy. Po prostu współzawodnictwo umysłowe i fizyczne to dwie różne dziedziny sportu, nie przystające do siebie. Nie można ich wprost porównywać ze sobą. Chyba każda rywalizacja umysłowa jest niezrozumiała dla osób, które wcześniej nie miały możliwości kontaktu z daną dyscypliną. Szachy nie są tu odosobnione, gdyż tym samym regułom niezrozumienia podlegają warcaby, brydż, gra w oczko czy w durnia. W tych sportach kładzie się nacisk na rywalizację, która jest w znacznej części ukryta przed przeciwnikiem i obserwatorami, gdyż odbywa się w umyśle graczy. Zatem jeżeli walka, plany i strategia są przeprowadzane w ich mózgach, a efekt wizualny stanowi zaledwie ułamek tego co się rzeczywiście dzieje, to nic dziwnego że te rywalizacje mogą być mało zrozumiałe. Zresztą co jest ciekawego w efekcie wizualnym gry w szachy? To, że przesunięto pionka o jedno pole do przodu? Dla osoby która nigdy nie grała w szachy, taki ruch jest najnudniejszą rzeczą na świecie. Ale dla osoby która nabyła choć trochę wiedzy o grze, wspomniany ruch może spowodować uderzenie krwi do mózgu i wypieki na twarzy, gdyż oznacza np. uzyskanie wolnego, dochodzącego pionka. Natomiast aby doświadczyć takiego uderzenia krwi i wypieków, trzeba znać się na szachach. Oprawa wizualna nic tu nie znaczy, bez względu na to czy przy szachownicy gra osoba z V kategorią szachową, czy z rankingiem 2800. Podobne rozumowanie sprawdza się i przy innych sportach umysłowych. Warcaby i brydż nigdy nie będą efektowne i widowiskowe, tak samo jak scrabble czy go. Już zwykła gra w pchełki niesie ze sobą pewną widowiskowość i przyciągnie więcej przypadkowych widzów niż podłożenie hetmana w dziesiątym posunięciu. Nic na to nie poradzimy, taki już los rywalizacji umysłowej.

    Sportom fizycznym nie można odmówić posiadania podstaw teoretycznych i strategicznych. Ale one chyba funkcjonują trochę na innych zasadach, niż w przypadku rywalizacji ściśle umysłowej. Oczywiście są dziedziny sportu, w których właściwie nie wiadomo o co chodzi, a w każdym razie zrozumienie zasad rządzących nimi jest utrudnione. I to pomimo, iż są rywalizacjami polegającymi na aktywności fizycznej. Dam kilka przykładów (z przymróżeniem oka). Do bardziej zrozumiałych sportów wśród tych mniej zrozumiałych zaliczyłbym np. curling. Czyli ślizganie kamiennymi czajnikami po lodzie. W tą grę grają bardzo przyzwoite i czyste osoby, bo za każdym razem sprzątają lód miotłami. Nic dziwnego że go czyszczą, wszak po lodowisku nie powinno się chodzić w zwykłym obuwiu. Na skali niezrozumienia kolejne miejsce zajmuje football amerykański. Z oglądanych przeze mnie programów sportowych wynika, iż w grze biorą udział osoby, które na codzień prawdopodobnie pracują w ZOO, w pawilonie z małpami. Na to wskazuje ich zachowanie się w trakcie gry, np. specyficzna postawa którą przyjmują tuż przed rozpętaniem totalnego chaosu, w trakcie którego osoby te rzucają zdeformowanym przedmiotem, omyłkowo nazywanym piłką. Z racji stosowanej techniki bezpośredniego ataku, mniemam iż do zasad gry włączono możliwość łamania obojczyków przeciwnikom. Jeżeli mylę się, to proszę mnie poprawić. Wreszcie kolejne miejsce na skali niezrozumienia zajmuje baseball. Co ciekawe, rekwizytem w tej grze jest przedmiot używany przez niektórych do walk ulicznych. Z pewnością łatwiej trafić takim kijem w szybę sklepu niż w małą piłkę, którą na dodatek rzucają w tego z kijem. Ja bym pewnie kijem trafił, ale gdyby to była tzw. piłka lekarska , i to najlepiej spokojnie leżąca obok mnie. Zasady baseball-a chyba polegają na tym, że po trafieniu w piłkę, zawodnik z pałką rzuca ją gdzieś i biegnie, też gdzieś, ale gdzie indziej. Niestety nie orientuję się, czy wtedy kogoś goni (to dlaczego odrzucił kij?), czy przed kimś ucieka. Ale to chyba bez znaczenia. Ważne jest, że emocje udzielają się wszystkim.

    No dobrze, czas już zakończyć to przydługie rozwodzenie się nad sportami niezrozumiałymi (o!, wymyśliłem nową kategorię sportu) i przejść do meritum. Chyba każdy sport fizyczny budzi emocje, nawet jeżeli niezbyt rozumiemy o co w nim chodzi. Może działa to trochę na zasadzie oglądania filmu z wyciszonym głosem, albo filmu w obcym i niezrozumiałym języku. Pomimo naszego braku rozeznania w fabule, przesuwające się na filmie obrazy i sceny przykuwają uwagę widza, a robią to tym efektywniej, im sceny następują szybciej jedna po drugiej, i im więcej się w nich dzieje. W przypadku rozgrywek fizycznych do tego dochodzi świadomość, iż sporo ludzi ekscytuje się nimi, więc coś w nich musi być. Taka psychologia tłumu. I dlatego nam też udziela się, przynajmniej małe, ale jednak pewne zaangażowanie w oglądane zawody sportowe. A trudno im odmówić strategii, pomimo iż nie znając jej, nie jesteśmy świadomi że istnieje.

    Myślę że do właściwego i pełnego odbioru sportów fizycznych wymagana jest pewna fachowa wiedza. Takowa jest potrzebna do dobrego zrozumienia różnych sposobów rywalizacji, chociażby takich jak gra w rzutki, piłka nożna, czy boks. Osobie niezorientowanej w zasadach i strategii podanych przykładowych dyscyplin, wydaje się iż w pierwszej należy trafić tym czymś kłującym w tarczę, w drugim wkopać piłkę do jednej z bramek, a w trzecim przypadku sprać przeciwnika po twarzy. Efekt wizualny w tych dziedzinach sportu jest nieporównywalnie większy niż w zmaganiach umysłowych, i dla większości niezorientowanych osób w zupełności wystarcza do emocjonowania się oglądanymi scenami. Jednak mniemam, że w podanych przykładowych dziedzinach sportu znajdziemy też sporo strategii, choć dla przeciętnego widza jej znajomość nie jest niezbędnie potrzebna. Jest zalecana, ale można obejść się i bez niej. I chyba podobnie jest ze specyficznym słownictwem, tym osobliwym żargonem, nieobcym chyba każdej dziedzinie sportu. Jestem przekonany, że żargon szachistów nie jest czymś wyjątkowym. Owszem, dobór pewnych słów związanych bezpośrednio z tą grą jest zarezerwowany dla specyfiki szachowej, ale fakt wogóle posługiwania się żargonem, już chyba nie.

    Co do pozostałych problemów poruszonych przez Autora cytowanego artykułu, to myślę, że jednak jest coś takiego jak kibicowanie Anandowi i Carlsenowi, podobnie jak są na świecie ludzie którzy kibicowali Bońkowi, Smolarkowi i innym. A przecież jak się patrzy na ich grę, to właściwie kopali piłkę podobnie jak piłkarze z osiedlowego klubu football-u. Ja u nich widzę różnicę głównie w pobieranym uposażeniu. Rozumienie gry Maradony, Bońka czy pana Zenka z klubu osiedlowego, u przeciętnego zjadacza chleba jest podobne. Ale być może że pan zjadacz chleba zauważył, że Boniek inaczej kopał piłkę, inaczej poruszał się po boisku, a więc zachowywał się w sposób inny niż pozostali. Czyli było w nim coś innego niż u innych graczy, a to coś podświadomie bardziej odpowiadało panu zjadaczowi , który przez to stał się kibicem Bońka. Przykład szachowy? Proszę bardzo: nigdy nie byłem kibicem Kasparowa, gdyż niezbyt rozumiem jego grę. Kasparow gra taktycznie, a ja nie jestem szachistą taktycznym. Do zrozumienia jego gry trzeba policzyć warianty, podwarianty, podwarianty podwariantów. A ja i tak nadal nie wiem o co w niej chodzi, zresztą już zdążyłem sie zgubić gdzieś w czwartym posunięciu. Natomiast jestem kibicem Karpowa. Dlaczego? Bo jego gra jest inna, w pewien sposób jest prostsza, jaśniejsza, łatwiejsza do wytłumaczenia. Grę Karpowa rozumiem, intuicyjnie utożsamiam się z nią. Pan Krzysztof z pewnością zapyta się, w jakim stopniu ją rozumiem, na ile procent, na 50%, 10%, czy 1%? Nie wiem, możliwe że na 20% a może więcej, ale te 20% idei Karpowa rozumiem, potrafię wytłumaczyć je komuś, opowiedzieć o nich. Czuję, że trafiają do mnie. A idee oraz moje ogólne rozumienie gry Kasparowa? Nie trafiają do mnie, ich zrozumienie jest bardzo słabe, z powodów podanych powyżej. Co więcej, czuję że styl gry Kasparowa nie jest moim stylem, nie utożsamiam się z nim. A więc nie kibicuję mu.

    Co do opisywanego problemu przeprowadzania wywiadów, to moje spostrzeżenia są następujące. Jeżeli dziennikarz przeprowadza wywiad z szachistą, to jego forma jest uzależniona od rodzaju np. czasopisma, w którym dany wywiad zostanie zamieszczony. Jeżeli gazetą tą będzie np. Magazyn Szachista czy Panorama Szachowa, a więc periodyki specjalistyczne, skierowane do osób zaznajomionych (przynajmniej trochę) z szachami, to dziennikarz może pozwolić sobie na zadawanie różnych pytań, także tych zgłębiających technikę i strategię, a w ogólności niuanse gry. Dla typowych czytelników obu czasopism, zadawane pytania oraz otrzymywane odpowiedzi, nawet bardzo specjalistyczne, nie będą nastręczały kłopotów. Sytuacja zmienia się zasadniczo w przypadku, gdy wywiad jest przeprowadzany na zlecenie czasopisma adresowanego do masowego odbiorcy. Należy wtedy zmienić formę wywiadu, gdyż zadawanie specjalistycznych pytań mija się z celem. Mówiąc krótko, większość z czytelników nie zrozumie o czym jest mowa. Wtedy dziennikarz wręcz musi zadawać pytania neutralne, które wcale nie wynikają z udawania czy chęci tuszowania własnej niewiedzy. Te pytania muszą być na tyle neutralne, aby one oraz odpowiedzi na nie były zrozumiałe przez przysłowiowego Kowalskiego. Zatem dziennikarz nie może rozważać problemu czy jego rozmówca powinien grać z takim tempem a nie innym, czy może wybrać debiut zamknięty czy otwarty, czy w finałowej partii meczu musiał blokować wolnego pionka, czy raczej powinien go wziąć . Te pytania należy pozostawić dla wywiadów udzielanych periodykom szachowym. Dla Kowalskiego dziennikarz powinien przygotować wywiad z pytaniami prostszymi, ogólnymi, przybliżającymi postać danego szachisty, np. jego sposób przygotowania fizycznego i psychicznego do meczu czy turnieju. Z pewnością mógłby zapytać się o dotychczasową karierę szachową, plany na najbliższe starty turniejowe, jego opinię o przeciwnikach, itp. Taki wywiad musi być zrozumiały dla nie fachowca. I w takiej formie prawdopodobnie może być przeprowadzony przez każdego dziennikarza sportowego, niekoniecznie zaznajomionego z tajnikami szachów.



Krzysztof Kledzik



Do góry


8. O juniorach, i nie tylko.

    Poniższy artykuł jest odpowiedzią (czy raczej dopowiedzeniem) na tekst am Mateusza Bartla pt. "Gdzie się podziali zdolni juniorzy?" artykuł

    Problem spadku poziomu szachów juniorskich jest znany od lat. Prawdę mówiąc, zauważam go w wielu innych dziedzinach związanych z działalnością młodego pokolenia, takich jak zainteresowania, nauka, itp. Częściowo jest to związane z dostępnością różnych dóbr materialnych, ułatwiających i uprzyjemniających życie. Dobrobyt rozleniwia człowieka.

    Nie wiem, czy można jednoznacznie stwierdzić, że obecnie każdy młody szachista posiada trenera. W dobie kryzysu i słabych zarobków można by sądzić, że nie wszystkich stać na zatrudnienie trenera, czy opłacenie jakiś lekcji szachowych, np. poprzez internet. Choć zapewne część rodziców zaciśnie pasa i wyłoży pieniądze na szachową edukację swoich uzdolnionych dzieci. Myślę, że bez badań statystycznych nie można jednoznacznie wypowiedzieć się na ten temat. Natomiast czy jesteśmy świadkami rewolucji programów szachowych? Może raczej ich ewolucji, bo programy szachowe są dostępne na rynku już od dłuższego czasu. Choć niewątpliwie przez wiele lat nie były dostępne dla wszystkich, chociażby ze względu na ich wysoką cenę. Oczywiście w internecie były dostępne różne programy do gry w szachy, ale tak jak napisałem, do gry w szachy i to jako gry rozrywkowej. Nie było, albo była szczątkowa ilość programów analizujących rozegrane partie. Choć prawdę mówiąc, nawet te nieskomplikowane programy często miały możliwość podglądu procesu "myślenia" silnika. Wraz z upływem lat, na rynku pojawiło się coraz więcej silnych programów szachowych po umiarkowanych cenach, dlatego właściwie każdy szachista może obecnie pozwolić sobie na zakup odpowiadającego mu programu. Wybór jest duży.

    Zgadzam się z Mateuszem Bartlem, iż dostępność programów szachowych może wpływać na obniżenie poziomu szachowego, np. poprzez spłycenie analiz. W trakcie pobierania nauk u mm Aleksandra Czerwońskiego nie korzystałem z programu szachowego. W tamtych czasach posiadałem wczesną wersję ChessGeniusa, ale mój nauczyciel zrugał mnie za korzystanie z analiz komputerowych. Dlatego w czasie edukacji szachowej zaprzestałem analizowania partii przy pomocy silników. Czerwoński kładł nacisk na własną pracę i własnoręczne (własnoumysłowe?) prowadzenie analiz rozegranych partii. Było to słuszne podejście. Własna praca jest o wiele wartościowsza niż wykonywanie bezmyślnych analiz przy pomocy komputera. Oczywiście samodzielna praca wymaga znacznie większego nakładu sił i czasu. Pamiętam, że jak podczas wspomnianego kursu otrzymywałem do zrobienia zadania domowe, polegające m.in. na ocenie jakiejś pozycji z gry środkowej, podaniu plany dalszej rozgrywki i zaproponowaniu kilku najbliższych posunięć. Praca nad taki zadaniem trwała długo. Pierwsza ocena pozycji wraz z zaplanowaniem dalszej gry zajmowała mi około dwie godziny pracy. Potem swoją twórczość wysyłałem Czerwońskiemu, który nanosił poprawki, dopisywał swoje uwagi i sugestie, po czym odsyłał mi zadanie do poprawienia i dalszej pracy. W sumie zajmowało to ładnych kilka dni, nierzadko dłużej niż tydzień. Oczywiście taka samodzielna praca zaowocowała zrozumieniem otrzymanych pozycji. Obecnie nie pamiętam konkretnych posunięć które analizowaliśmy, ale doskonale pamiętam co to były za pozycje, jaki był plan gry i o co w nim chodziło. Czyli moje samodzielne analizy zaprocentowały, pomimo iż od tamtej pory minęło już sporo lat.

    Z tamtych czasów pozostała mi między innymi chęć do samodzielnej analizy szachowej. Oczywiście ta forma pracy zajmowała i zajmuje mi nadal sporo czasu, gdyż wiele dni poświęciłem na analizy partii (czy wybranych pozycji) moich ulubionych szachistów. Po pomoc do programu szachowego sięgam tylko w wyjątkowych przypadkach, i to głównie po to aby sprawdzić przy przypadkiem nie zrobiłem w którymś momencie jakiegoś grubego błędu, np. podstawienia figury. Niestety, wśród młodego pokolenia samodzielna praca przegrywa z prostą i łatwą analizą komputerową. Cóż, znaki czasów. Według mnie rację ma M. Bartel pisząc o pewnej obawie starszego pokolenia w stosunku do dzieci i ich komputerów w ogólności, a programów szachowych w szczególności. Czas robi swoje i obecnie im młodsza osoba, tym lepiej sobie radzi z nowinkami informatycznymi. Faktycznie, chyba istnieje coś takiego jak niepokój starszego pokolenia o zachowanie, czy raczej utratę twarzy w oczach własnych dzieci. Być może że dla "świętego spokoju" wolą zostawić dziecko przed komputerem, pozwalając mu na dowolność w posługiwaniu się programem szachowym. A dziecko jak to dziecko, pójdzie po najmniejszej linii oporu. Bez odpowiedniej kontroli ze strony trenera, wyciągnie z komputera to co najgorsze. Być może przedstawiam zbyt czarny obraz sytuacji, ale robię to świadomie, aby podkreślić niebezpieczeństwo niekontrolowanej pracy z komputerem.

    Kolejnym negatywnym czynnikiem jest zgubna "ekonomia" życia. W dobie wywierania presji na dzieci, chęci na siłę uczynienia z nich omnibusów biegających na naukę gry na pianinie oraz gitarze, pobierających lekcje śpiewu, baletu, języka angielskiego, jeżdżących na rowerze oraz konno, dziecko przestaje być tym kim powinno być, czyli dzieckiem. Oczywiście nie jestem przeciwnikiem organizowania dzieciom dodatkowych zajęć ale myślę, że powinny być przemyślane i dostosowane do wieku oraz ogólnej predyspozycji naszych potomków. Np. przez pewien czas moimi sąsiadami było młode małżeństwo z dwiema córkami, spośród których starsza chodziła na balet. Po powrocie z tych zajęć a także w wolnych chwilach, ćwiczyła w domu układy choreograficzne i inne fiku-miku, które wyglądały bardzo pociesznie, bo dziewczynka ta dopiero niedawno rozstała się z wypchanymi majtkami. Dlatego ten balet był właściwie zabawą, ale bardzo pożyteczną, gdyż rozwijał w małej poczucie rytmu, pomagał oswoić się z muzyką i pracą (albo zabawą) w grupie. Wyraźnie było widać, że dziewczynka ma wielką uciechę z chodzenia na balet.

    Natomiast część rodziców nadmiernie obciąża swoje dzieci zajęciami, na które brakuje im czasu. Dlatego rodzi się u nich myśl o pewnej "ekonomii" łatwego podejścia do sprawy. Jeżeli dziecko nie ma czasu na wszystko, to pojawia się chęć zastosowania środków, za pomocą których można coś wykonać szybko, przy małym nakładzie sił i pracy. Dlatego zamiast ślęczeć godzinami nad analizą jakiś pozycji szachowych, wygodniej jest "zapuścić Fritz'a", który nas i nasze dzieci odciąży i w kilka-kilkanaście sekund zrobi to, co przy samodzielnej pracy zajmuje kilka godzin czy kilka dni. Program szachowy da szybką wiedzę w "pigułce", łatwo przyswajalną i nie angażującą czasowo. Ale czy obliczone warianty rzeczywiście przydadzą się? Może na jedną partie z danym przeciwnikiem, ale nie dadzą nam ogólnego zrozumienia pozycji. Zadziałają trochę tak, jak tabletka przeciwbólowa. Pigułka dobra jest na chwilę, ale na dłuższą metę nie rozwiąże problemu.

    Trenowanie młodych zawodników przez praktykujących szachistów-arcymistrzów uważam za nieporozumienie. Dziwię się, że w szachach dopuszcza się do takich kuriozalnych sytuacji. Przecież wiadomo, że skoro taki trener jest aktywnym zawodnikiem, to nie będzie rzetelnie uczyć podopiecznych. Nie będzie sam kształcić własnej konkurencji czyli szachistów, z którymi być może za jakiś czas przegra na turniejach. Dlatego myślę, że w pełni rzetelnym trenerem może być osoba która nie jest aktywnym zawodnikiem. Weźmy pod uwagę przykład z innej dziedziny sportu, np. skoki narciarskie. Czy możemy wyobrazić sobie sytuację, żeby Małysz, w czasach gdy był na szczycie, trenował Stocha? Sytuacja nie do pomyślenia. Większość kibiców popatrzyłaby na takie zjawisko z niedowierzaniem: jak to, Małysz trenuje kolegę czyli swojego konkurenta, który być może za chwilę zrzuci swojego trenera z tronu narciarskiego? Przecież w takim razie on działa na własną niekorzyść, a zatem nie wkłada w to całego serca, nie trenuje Stocha na "max-a". Dziwne, że to co w innych sportach spotkałoby się ze zdziwieniem i krytyką, w szachach jest akceptowane.

    Zawsze darzyłem szacunkiem szachistów zza wschodniej granicy, gdyż wiadomo że prezentują oni bardzo wysoki poziom. Ale zachowuję pewien sceptycyzm wobec angażowania trenerów ze wschodu, szczególnie jeżeli "jedną nogą" pozostają w swoim kraju. Ich praca może odbywać się przez to na "pół gwizdka", gdyż nie będą chcieli solidnie szkolić obcych szachistów którzy pewnie za chwilę będą grać przeciwko ich rodakom. A jeżeli tacy trenerzy zostają ściągnięci do własnego kraju (mam tu na myśli konkretny przypadek) i zaczynają szkolić swoich, to jak należy patrzeć na ich dotychczasową pracę w Polsce? Czy rzetelnie wykonywali swoją powinność, przygotowując naszych zawodników np. do walki przeciwko szachistom zza wschodniej granicy? Czy raczej pozostawiali sobie pewna furtkę w procesie szkolenia, tak aby nie skrzywdzić rodaków?

    Inny problem to "lewe warianty" wg am Bartla. Sprawa chyba nie ogranicza się do przygotowania juniora na jedno wystąpienie turniejowe, na którym w planach jest złapanie przeciwnika na sztuczkę, czy pułapkę. Po hasłem "lewych wariantów" czy "krzywych debiutów" rozumiem też ćwiczenie pewnych stereotypowych debiutów, zgodnych z upodobaniami danego trenera. Każdy ma swoje preferencje, ale te trzeba stosować z umiarem, i rozwiązania dostosowywać np. do sposobu gry danego szachisty. Problem nie jest nowy, i zapewne jest znany, gdyż dotyczy zarówno juniorów jak i seniorów.



Krzysztof Kledzik



Do góry


9. Nic się nie stało

    Nie jestem jakimś szczególnym fanem sportów fizycznych, po części z faktu mojego wrodzonego lenistwa. Ale od czasu do czasu lubię obejrzeć w telewizji relacje z takich zawodów, szczególnie gdy grają "nasi", i to jeszcze na imprezie rangi olimpiady. Niestety, ostatnio mój skromny zapał widza sportowego został przytłumiony dużą ilością niepowodzeń naszych zawodników. Co włączę telewizor to pojawiają się informacje, że nasi znowu przegrali, nasi byli o krok od medalu, nasi nie sprostali, nasi...

    Biorąc pod uwagę liczbę wysłanych polskich zawodników, powinniśmy oczekiwać statystycznie większej ilości medali. Kilka jest, ale zdecydowanie za mało.

    Oprócz wyników sportowych interesuje mnie oddźwięk medialny, jaki budzą nasi sportowcy i ich postawa. Codziennie oglądam wiadomości w Faktach o godzinie 19, w programie TVN. Tamtejsi dziennikarze bardzo krytycznie podchodzą do niepowodzeń naszych zawodników, nie "owijając w bawełnę" całej sprawy. Otwarcie krytykują niepowodzenia sportowców, podkreślając ich niemoc. Trudno nie zgodzić się z dziennikarzami TVN-u. Zresztą ostatnio podawane przez nich statystyki niepowodzeń Polaków w porównaniu do Anglików mówią same za siebie. My wysyłamy na olimpiadę tłum sportowców, a wracamy prawie z niczym. Pozycja Polski spada. Anglicy rosną w siłę, są już prawie na szczycie z gradem medali, przy czym należy podkreślić, że w ciągu lat podźwignęli się prawie z martwych.

    Co zatem nam pozostaje? Denerwująca piosenka, że "nic się nie stało". Piłkarze kolejny raz przegrali - nic się nie stało. Siatkarze zawiedli - nic się nie stało, tamci odpadli - nic się nie stało, ... nic się nie stało, ... nic się nie stało. Ale jak zauważono 9 sierpnia w Faktach (TVN), jednak stało się. Nie po to podatnicy płacą na sportowców, aby przez lata twierdzić że nic się nie stało. Nie po to Ministerstwo Sportu i związki sportowe wysyłają wielki oddział polskich zawodników na olimpiadę, aby znowu rozgrzeszać ich, że nic się nie stało. W końcu po to są sportowcami, po to trenują, po to mają ambicje, aby jednak coś się stało. Po sportowcach należy oczekiwać konkretnych rezultatów, a nie kolejnego "nic się nie stało", czyli następnej porażki.

    Z ciekawością wysłuchałem opinii redaktora Tomasza Wołka, który suchej nitki nie zostawił na całej sprawie, a w szczególności na tej wyszydzanej piosence rozgrzeszającej niepowodzenia sportowców. Parafrazując jego słowa powiedział, że tekst tej piosenki usprawiedliwia i promuje beznadziejne wyniki nieudaczników sportowych. Mocne słowa, ale coś w nich jest. Nie można ciągle głaskać przegranych i rozgrzeszać ich niepowodzenia. Pamiętam, jak jeden z wykładowców na mojej uczelni mawiał, że jeżeli Bóg dał komuś więcej niż innym, to od tej osoby należy wymagać również więcej niż od innych. Zasada ta powinna dotyczyć także i sportowców. Ale w Polsce raczej nie dotyczy. Chociaż może coś się zmieni, bo nawet minister sportu Joanna Mucha wyraziła swoje niezadowolenie z sytuacji medalowej na obecnej Olimpiadzie. Pożyjemy, zobaczymy.

    Bez względu na to, czy szachy są sportem czy nie, są dotowane przez Ministerstwo Sportu, a przez to i nas samych, a więc należałoby oczekiwać że rezultaty naszych szachistów też będę odpowiednio oceniane. Szachy nie są grą medialną, więc nie ma szans na to, aby media publicznie oceniały występy (i co tu dużo mówić - niepowodzenia) naszych zawodników. Ale przynajmniej odpowiednia ocena powinna znaleźć się na stronie Polskiego Związku Szachowego. Pomimo wielu obietnic PZSzach-u, nie doczekaliśmy się głębszej analizy występów jakiegokolwiek reprezentanta(tki) Polski. Ostatnio związek nawet nie obiecuje zamieszczenia takich analiz, bo i tak nie wywiązuje się z nich. Internetowa strona PZSzach-u jest jedynie tablicą informacyjną, podającą suche wyniki sportowe bez jakiejkolwiek analizy, oceny i dyskusji. Zresztą jak widać, w polskich szachach od dłuższego czasu "nic się nie stało", i bez względu na ilość i skalę niepowodzeń, szachiści nadal sobie spokojnie żyją i przegrywają.



Krzysztof Kledzik - 10.08.2012



Do góry


10. Wolność słowa i jej granice

    Wolność słowa jest wrodzoną cechą człowieka, który pragnie wypowiadać to co myśli, dzieląc się swoimi spostrzeżeniami z otaczającymi go ludźmi. Wydaje się więc, że prawo do swobodnego wypowiadania się jest prawem naturalnym, co więcej, jest jedną z tych cech które odróżniają ludzi od innych stworzeń na Ziemi. A więc jest pewnym wyznacznikiem człowieczeństwa. Wolność słowa jest jedną z podstawowych praw obowiązujących w każdym demokratycznym społeczeństwie. Nie można wyobrazić sobie kraju wolnego, w którym nie byłoby wolności słowa, przekonania i wypowiedzi.

    Pytania o granice wolności słowa a także formy jego wypowiedzi, są problemem bardzo ważnym, i dlatego często poruszanym w krajach demokratycznych. Trudno ustalić takie granice, gdyż każdy z nas wyznacza je w trochę inny sposób. W dobie rozwoju internetu i powszechnego dostępu do niego, dyskusje o granicach wolności słowa rozgorzały na nowo. Wśród norm regulujących zasady życia w społeczeństwie, między innymi właśnie problemy wolności słowa, są normy prawne, religijne i te, wynikające ze zdrowego rozsądku. Specjalnie pomijam kwestie regulacji religijnych, gdyż nie chcę sprowadzić dyskusji do problemów światopoglądowych. Wolałbym zatrzymać się na aspekcie prawnym i zdrowo-rozsądkowym.

    Próby prawnej regulacji etyki ludzkiej, poglądów i sposobu ich wyrażania mogą przynieść opłakany efekt. Historia zna przypadki, gdy taka forma ingerencji prawnej w życie obywateli zakończyła się niepowodzeniem. Oczywiście, musi istnieć jakiś sposób prawnej regulacji sposobu postępowania ludzi w zakresie wypowiadania się, gdyż całkowite zniesienie ograniczenia może skutkować tym, co obecnie obserwuje się na wielu forach dyskusyjnych, zwykle zdominowanych przez anonimów. W krajach o wysokiej kulturze można oczekiwać, iż osoby biorące udział w dyskusji, bądź zamieszczające swoje przemyślenia na stronach internetowych, wykażą się zdrowym rozsądkiem i pewną autocenzurą. Dzięki temu nie zranią uczuć osób, które są adresatami ich wypowiedzi. Ale do takiej autocenzury trzeba dorosnąć. W krajach, w których panowało nadmierne, prawne skrępowanie możliwości swobodnego wypowiadania się, obecnie panuje tendencja do "odbicia" sobie zaległości. Myślę że w Polsce przeżywamy taki okres nadmiernego zachłyśnięcia się źle pojętą wolnością słowa. Duża część społeczeństwa nadmiernie korzysta z tego przywileju, nie zdając sobie sprawy że krzywdzi bliźnich. Do najbardziej skrajnych przypadków można zaliczyć te, w których wypowiadane słowa są nieprawdziwe i oszczercze. Zazwyczaj taki typ wypowiedzi jest spotykany u anonimów, które wykorzystują brak ujawnienia tożsamości do szkalowania innych. Oczywiście zdarzają się przypadki, gdy osoby znane z imienia i nazwiska również wypowiadają słowa kłamliwe. Ale muszą mieć świadomość, iż za takie oszczerstwa mogą ponieść zasłużone konsekwencje. Dotyczy to też anonimów.

    Ograniczeniem własnej wypowiedzi najłatwiej kontrolowanym u źródeł, czyli przez autocenzurę, jest zasada nie szkodzenia innym. Do autocenzury należy też potrzeba, czy raczej nasza wewnętrzna chęć zachowania kultury wypowiedzi. Jest wiele sytuacji, które zmuszają dyskutujące osoby do powstrzymywania się od ostrych sformułowań. Nawet w gronie rodziny czy znajomych warto starać się zachować poprawność formy wypowiedzi, nie używając wulgaryzmów np. przy kobietach i dzieciach. Dobre wychowanie nakazuje unikać impertynencji i arogancji. Autocenzura jest pewnym ograniczeniem wolności wypowiedzi, którą sami sobie narzucamy. Ale musimy to robić, gdyż wymagają tego od nas ogólnie przyjęte i szanowane normy życia w rodzinie, w pracy, w społeczeństwie. Nawet powstrzymywanie się od mówienia bolesnej prawdy drugiej osobie jest autoograniczeniem wolności wypowiedzi. Teoretycznie możemy powiedzieć drugiej osobie "wiesz, jesteś głupia", ale nasza wewnętrzna autocenzura zwykle powstrzymuje nas przed tym. W tym przypadku chęć nie krzywdzenia drugiej osoby przedkładamy ponad naszą wolność wypowiedzi.

    John Stuart Mill twierdził, że wolność danej jednostki jest nieograniczona z wyjątkiem przypadku, gdy narusza cudzą wolność i panujący porządek. Nie każdy z nas potrafi prawidłowo ocenić, kiedy narusza czyjąś wolność, dlatego musi to za nas robić prawo. Zanotowano już przypadki, gdy osoba pokrzywdzona oszczerczymi wpisami zamieszczonymi na blogu zwróciła się o pomoc do sądu, aby na drodze prawnej wyegzekwować ochronę jej dobrego imienia. Należy zaznaczyć, że takie sprawy zwykle dotyczyły blogerów, którzy swoje artykuły zamieszczali pod pseudonimami, które miały zapewnić im całkowitą bezkarność.

    Prawo reguluje problem wolności wypowiedzi. Jest wiele aktów prawnych mówiących o tym zagadnieniu, lecz podstawową dla nas deklarację można znaleźć w polskiej konstytucji, której artykuł 54 brzmi: "Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji...". Nie przypadkowo cytuję ten zapis, gdyż nie tak dawno pojawiały się w dyskusjach internetowych zarzuty o bezpodstawne powoływanie się na wolność wypowiedzi. Takową mamy zagwarantowaną w naszej konstytucji. Rozszerzeniem tych praw są zapisy artykułu 19 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka: "Każdy człowiek ma prawo wolności opinii i wyrażania jej; prawo to obejmuje swobodę posiadania niezależnej opinii, poszukiwania, otrzymywania i rozpowszechniania informacji i poglądów wszelkimi środkami, bez względu na granice", oraz artykuł 10 Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności:

    "1. Każdy ma prawo do wolności wyrażania opinii. Prawo to obejmuje wolność posiadania poglądów oraz otrzymywania i przekazywania informacji i idei bez ingerencji władz publicznych i bez względu na granice państwowe...

    2. Korzystanie z tych wolności pociągających za sobą obowiązki i odpowiedzialność może podlegać takim wymogom formalnym, warunkom, ograniczeniom i sankcjom, jakie są przewidziane przez ustawę i niezbędne w społeczeństwie demokratycznym [...] z uwagi na ochronę zdrowia i moralności, ochronę dobrego imienia i praw innych osób...".

    Należy zwrócić uwagę na fakt, iż oprócz zagwarantowanego prawa swobody wypowiedzi, zagwarantowano też prawną ochronę i regulację tych wypowiedzi. Zatem każdy obywatel wyrażający własne opinie musi być świadomy, iż podlega restrykcjom prawnym w chwili, gdy jego wypowiedzi naruszą pewne ustawowe wymogi. Czyli państwo ma prawny bicz na oszczerców. Prawo chroni nas przed fałszywymi oskarżeniami, oszczerstwami i znieważeniami. Prawo zapewnia wolność poglądów, ale zobowiązuje nas również do poszanowania praw innych osób. Odpowiednie zapisy regulujące ten problem można znaleźć w artykule 31 konstytucji Polski, mówiącym iż "Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych...". Zatem wszystkich obowiązuje poszanowanie prawa do wolności słowa i nie można zabronić wypowiadania się nikomu.

    Szczególną ochroną prawną są objęte osoby piastujące najwyższe stanowiska w państwie. Jednak nawet w przypadku znieważenia prezydenta kraju, sądy zachowują ostrożność w wydawaniu wyroków. W tych sytuacjach należy rozpatrzyć czy przypadek ten dotyczy ewidentnie niekulturalnej osoby, ale świadomej i zdolnej do brania odpowiedzialności za własne słowa, czy wybryk jest udziałem osoby "słabej na umyśle", czy naznaczonej przez los, np. bezdomnej. Wolność słowa jest ważna w relacjach pomiędzy politykami. Pomijając kwestię elementarnej kultury, pojawia się problem niemożności zawarcia kompromisu pomiędzy osobami prezentującymi odmienne i kłótliwe stanowiska. Zamiast rzeczowej dyskusji zbyt często pojawiają się nieprzyjemne ataki personalne, wulgarne sformułowania i oszczerstwa. O ile w warunkach dysputy pomiędzy znajomymi na ulicy taki problem nie ma skutków globalnych, tak w przypadku polityków rzutuje na ogólną kondycję kraju. W historii Polski po roku 1989 mamy wiele przykładów, które potwierdzają powyższą tezę. Wystarczy śledzić chociażby ostatnie wydarzenia w kraju.

    Wspomniane ustawowe normy prawne "pachną" nam cenzurą i ograniczaniem wolności wypowiedzi. Ale zazwyczaj te obawy są udziałem osób które fałszywie pojmują wolność wypowiedzi, utożsamiając ją z rozpasaniem w stylu "hulaj dusza, piekła nie ma". Myślę, że nikt z osób toczących kulturalne dyskusje nie obawia się norm prawnych sankcjonujących wolność wypowiedzi w demokratycznym państwie. Zwykle za swoje słowa bierzemy odpowiedzialność, choć oczywiście w różny sposób wyrażamy emocje i przekazujemy informacje. Trudno kogoś wzywać do sądu za to, że w trakcie żywiołowej dyskusji użył określenia np. "bzdury pan gadasz". Takie sytuacje zdarzają się w trakcie polemik, ale zazwyczaj wystarczy jedno "przepraszam", i po sprawie. Oczywiście można użyć delikatniejszych zwrotów, np. "pan się myli", choć w czasie naprawdę emocjonalnej polemiki nie zawsze o tym pamiętamy. Zazwyczaj jednak udaje się znaleźć kompromis formy wypowiedzi, unikając obraźliwych słów z jednej strony, a barokowych zwrotów z drugiej.

    Zagwarantowanie wolności wypowiedzi może kłócić się z prawnym usankcjonowaniem ram tych wypowiedzi. Pełnej wolności nigdy nie będzie, bo stałaby się anarchią. Każdy system prawny, nawet demokratyczny, jest pewnym ograniczeniem wolności. Ale chyba nie jest to aż takie straszne, gdyż każde normy prawne czy etyczne są w pewien sposób ograniczeniem wolności człowieka. Bez nich nie byłoby mowy o życiu w normalnym społeczeństwie.

    Od kilkunastu lat można obserwować dynamiczny rozwój internetu, objawiający się miedzy innymi zakładaniem dużej liczby forów dyskusyjnych oraz blogów. Miejsca te są areną wielu dyskusji, z reguły bardzo burzliwych i emocjonalnych. Niestety, nierzadko obraźliwych. Fora dyskusyjne oraz blogi są przeznaczone dla osób chcących podzielić się swoimi przemyśleniami, i pragnących swobodnie wypowiadać się. Dobrodziejstwo takich możliwości, tak jak przysłowiowy kij, ma dwa końce. Uczestnik dyskusji na forach a także bloger, staje się w pewien sposób osobą publiczną, przy czym w zależności od tego czy ukrywa się pod anonimowym pseudonimem, czy odkrywa swoją tożsamość, jest osobą mniej czy bardziej znaną i rozpoznawalną przez społeczność internautów. Zatem jest narażony na wszelkie ataki swoich rozmówców i czytelników. Zakładając blog lub konto na forum dyskusyjnym trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że wyrażane poglądy prawie na pewno spotkają się z ostrą ripostą uczestników dyskusji. Do zadań moderatorów na forach, czy właściciela blogu, należy kontrolowanie przebiegu dyskusji oraz eliminowanie obraźliwych i oszczerczych wpisów. To nie jest łatwe zadanie, gdyż każdy z nas ma poprzeczkę wrażliwości ustawioną na różnym poziomie. Nadmierna ingerencja w treść wypowiedzi nie jest wskazana, choć często dyskutanci przekraczają granice przyzwoitości i wtedy wymagana jest reakcja moderatora czy blogera. O problemach moderowania wypowiedzi na forach dyskusyjnych pisałem w artykule http://www.blog.konikowski.net/2011/10/08/polemika-krzysztofa-kledzika-2/, do którego zapraszam zainteresowanych Czytelników.

    Podobno wypowiedzi zamieszczane na forach dyskusyjnych, w sensie prawnym, mają charakter zbliżony do listów przesyłanych do redakcji, i zamieszczanych w czasopismach. Dlatego wydawcy mogą zostać pociągnięci do odpowiedzialności cywilnej za naruszenie dóbr osobistych. Według niektórych prawników, taka sama odpowiedzialność obowiązuje też właściciela forum dyskusyjnego czy blogu, jeżeli dopuszcza do pojawiania się na nim oszczerczych informacji. Jednak problem ten na razie nie jest jednoznacznie interpretowany przez sądy. Przy akceptowaniu zamieszczania fałszywych i oszczerczych wpisów trzeba mieć na uwadze sankcje wynikające z artykułu 212 Kodeksu Karnego, ze szczególnym obostrzeniem opisanym w paragrafie 2, który mówi o dokonywaniu tego przestępstwa w środkach masowego komunikowania, a za taki zapewne należy uważać internet. Dlatego warto dwa razy zastanowić się, zanim umieścimy niegodziwy wpis na swoim blogu, czy pozwolimy na takowe komentarze na forum. Gwoli ścisłości należy zaznaczyć, iż w internecie są fora dyskusyjne, na których dba się o kulturę wypowiedzi. Obraźliwe posty są usuwane, a moderatorzy starają się aby w trakcie polemik nie pojawiał się niechciany spam. Czasami nawet sami użytkownicy dbają o kulturę wypowiedzi, zwracając uwagę na to innym internautom.

    Każdy z uczestników takich dyskusji wyrażając swoje poglądy, daje przyzwolenie innym internautom na ich publiczną ocenę. Musi być świadomy faktu, iż jego poglądy spotkają się zarówno z przychylnym przyjęciem jak i całkowitym odrzuceniem. Specyfika dyskusji internetowych jest nieco inna niż tych tradycyjnych, toczonych na żywo, gdy widzimy oponenta. Fizyczna separacja internetowych dyskutantów powoduje iż łatwiej ulegają emocjom w trakcie wypowiedzi, i słabiej je kontrolują. Dlatego internauci, zarówno blogerzy, jak i ci z forów internetowych, powinni okazać nieco większy stopień tolerancji wobec niepochlebnych opinii. Jedną z cech internetowych dyskusji jest to, iż granice wypowiedzi oraz dopuszczalnej krytyki są szersze niż w przypadku toczenia polemik poza globalną siecią. Powszechny dostęp do internetu umożliwił łatwe i szybkie dokonywanie ocen wypowiedzi różnych osób, zarówno internautów jak i osób piastujących różne stanowiska w państwie. Dokonywanie takich ocen jest powszechnym zwyczajem w krajach demokratycznych, oczywiście jeżeli przy tym nie jest łamane prawo i są zachowane elementarne zasady kultury wypowiedzi. Niestety, na wielu forach internetowych oraz blogach są zamieszczane artykuły i komentarze pełne wulgarnych zwrotów, które często maskują bezsilność i brak rzeczowych argumentów u dyskutantów. Nie zgadzam się z opinią niektórych osób, iż należy dać większe przyzwolenie na ostrzejsze formy wypowiedzi, w tym i wulgaryzmy. Nie trafia do mnie argumentacja, iż w internecie należy się większa pobłażliwość dla osób, które swoje stany emocjonalne potrafią opisywać jedynie kilkoma dźwięcznymi wyrazami.

    Przedstawiony artykuł oczywiście nie wyczerpuje tematu. Problem wolności wypowiedzi i jej granic jest bardzo rozległy i na tyle niejednoznaczny, iż stanowi nie lada zagwostkę dla każdego kto nim się zajmuje. Jest to chyba jeden z tych aspektów życia społecznego, który budzi (i będzie budził) wiele emocji i kontrowersji. Wolność naszego słowa oraz jego ograniczenie tak aby zapewnić wolność słowa innym, jest próbą ciągłego znajdywania kompromisów.



Krzysztof Kledzik - 22.08.2012



P.S. Dla osób zainteresowanych tym tematem polecam dodatkową lekturę ciekawego artykułu Magdaleny Szpunar Granice wolności słowa w internecie
Do góry



Caissa i szachy - szachownica, a na niej król, wieża, skoczek, goniec, pion i zadanie do wykonania czyli szach i mat, lecz wcześniej debiut, kombinacja i końcówka.