Kliknięcie w każde zdjęcie poniżej spowoduje wczytanie jego większej wersji do oddzielnego okna
|
Edward Wiśniewski w swej charakterystycznej pozie
|
Zdjęcie zostało wykonane w 1965 roku na rynku w ¦wieciu nad Wisłą przed wyjazdem na mecz do Torunia. Od lewej strony widać: Jagodziński, Wiśniewski, Heliasz i Konikowski
|
W Memoriale Henryka Szapiela, który odbył się w Tleniu w dniach 8-18 czerwca 1967 roku,zająłem trzecie miejsce i zdobyłem drugą normę na kandydata na mistrza. Z tej okazji gratulacje złożył mi Edward Wiśniewski (z prawej) i sędzia turnieju Bogdan Kranz. Edek zajął w turnieju 6 miejsce.
|
Przed hotelem w Karl-Marks-Stadt na początku sierpnia 1967 roku. Od lewej strony stoją: Edek Wiśniewski wraz z narzeczoną, Konikowski i Strzemkowski. Siedzą : Kwast wraz z żoną, Jabłoński i Jagodziński.
|
Edek Wiśniewski z narzeczoną w parku w Karl-Marks-Stadt na początku sierpnia 1967 roku.
|
W dniach 11-12 sierpnia 1969 roku odbyły się w Warnie dwa mecze towarzyskie pomiędzy reprezentacją Pomorza i Warny. Grając na pierwszej szachownicy uzyskałem jeden punkt przeciwko Atanasowowi. W sumie przegraliśmy 12-8. Niestety nie znam wyniku Edka, który grał na dalszej szachownicy. Wyjazd do Bułgarii był turystycznie bardzo atrakcyjny. W drodze do Warny zwiedziliśmy Budapeszt i Bukareszt, co zajęło nam dwa dni. W drodze powrotnej wystartowaliśmy z Sofii, aby z powodu niekorzystnych warunków atmosferycznych wylądować w Berlinie wschodnim. Po wielu godzinach w końcu dotarliśmy do Warszawy. Na zdjęciu Edek Wiśniewski w otoczeniu młodszych kolegów (Konikowski i Rogalewicz)w czasie zwiedzania Warny. Marek Rogalewicz zmarł na początku 2008 roku w Krakowie.
|
Fotografia przedstawia grupę szachistów z Łączności Bydgoszcz i drużyny z Finlandii (1977). Z lewej strony widać Edwarda Wiśniewskiegoi i Juliana Gralkę.
|
Edward Wiśniewski przyjmuje dyplom z rąk dyrektora Telekomunikacji. Drugi z lewej to nieżyjący już dyrektor Poczty Głównej w Bydgoszczy Władysław Michałowski, obok niego widać Waldemara Jagodzińskiego.
|
Edek przy szachownicy z nieznanym mi zawodnikiem. Zdjęcie pochodzi z 1981 roku.
|
Zdjęcie pochodzi z turnieju w 1982 roku. Drugi z lewej strony to Edek Wiśniewski, natomiast pierwszy z prawej to Jan Rogalewicz - brat niedawno zmarłego Marka.
|
Dwie pary bliźniaków Łucznika Żołędowo (Żołędowo jest wsią ok. 1000 mieszkańców, 12 km na północ od Bydgoszczy, w gminie Osielsko.): Adam i Przemysław Wiśniewscy oraz Agnieszka i Anika Tadych. Obydwaj synowie Edka są żonaci, ale tylko Adam ma syna Szymona, który też trochę pogrywa w szachy i ma IV kat. Bliźniaczki Tadych (ur. 1 kwietnia 1984 roku) mają rankingi FIDE i tytuły kandydatek na mistrzynie, ale największe osiągnięcia miały w kategorii juniorek. Teraz studiują i pracują. Agnieszka gra w I drużynie na kobiecej szachownicy, a Anika w Lidze Okręgowej na I szachownicy męskiej i obie sobie dobrze radzą w meczach. Anika została w tym roku mistrzynią województwa kobiet w grze błyskawicznej.
|
Z lewej strony widać przy partii Adama Wiśniewskiego. Obok walczy Tomasz Rak.
|
W akcji Przemysław Wiśniewski. Przygląda się Krzysztof Lewandowski
|
Grupa dwóch zespołów Łucznika Żołędowo. Bracia Wiśniewscy stoją po lewej stronie. Z założonymi rękami to Ulrich Jahr, który został już wcześniej przedstawiony na tej podstronie.
|
|
Edward Wiśniewski (23.12.1940 - 22.08.1984) szachista, trener, działacz i kolega
Edka Wiśniewskiego poznałem dokładnie 15 maja 1961 roku. W tym dniu po raz pierwszy w życiu zobaczyłem prawdziwy turniej szachowy. Miało to miejsce w siedzibie klubu szachowego Caissa przy Okręgowym Klubie Oficerskim na ulicy Dwernickiego w Bydgoszczy. Były to półfinały do mistrzostw Wojska Polskiego. Przysiadłem się do partii Czesława Krulischa i zacząłem zapisywać partię w swoim notesie. Ktoś wręczył mi blankiet do zapisu. Znałem już notację, więc bez problemu notowałem partię. Zakończyła się ona szybkim zwycięstwem Krulischa, i to z ofiarą hetmana. Byłem zafascynowany tym pojedynkiem i atmosferą turnieju.
W pewnym momencie ktoś podszedł do mnie i zapytał, czy chciałbym zostać członkiem klubu? Zgodziłem się. Poproszono mnie do stolika w kącie sali w celu wypełnienia kwestionariusza. W pewnym momencie podszedł do nas młody mężczyzna. "Jestem Edward Wiśniewski" - przedstawił się i podał mi rękę. Wiśniewski grał w turnieju, ale w tym dniu zremisował szybko swoją partię i opuścił salę gry. Dlatego nie był świadkiem efektownego zwycięstwa Krulischa, który był zresztą faworytem turnieju. "Podobno masz zapis partii Krulischa"? - zapytał mnie. "Tak" - odpowiedziałem i podałem mu blankiet. Ktoś przyniósł szachy i rozpoczęła się analiza partii. W pewnym momencie Wiśniewski stwierdził: "Krulisch zagrał pod publikę. Oprócz ofiary hetmana wygrywało przecież też oddanie gońca". Obserwowałem z boku analizę i poznawałem nowe pojęcia. Było to dla mnie wielkie przeżycie.
W półfinale w Bydgoszczy (był jeszcze jeden w Warszawie) ostatecznie zwyciężyli: Krulisch i Kośmicki po 14 p., Wiśniewski i Lipowczan po 13.5 p., Gozdowski 13 p., Karasek i Kuźbik po 12.5 p. itd. Finał mistrzostw odbył się w Warszawie w dniach 10-20 czerwca 1961 roku. Zwyciężył A.Adamski 12.5 p., przed Filipowiczem 12 p. i Manasterskim 11 p. Wiśniewski zajął dalekie 15 miejsce z 3.5 p. Ale wyprzedził Krulischa, który był ostatni z 3 p.
Edek był utalentowanym szachistą, ale zawsze miałem wrażenie, że zbyt lekko traktuje szachy. Był w ścisłej czołówce okręgu bydgoskiego, ale większych sukcesów na arenie ogólnopolskiej nie miał. Dla niego ważniejsza była atmosfera turnieju i poznanie ciekawych ludzi. W szachach doszedł do tytułu kandydata na mistrza, ale na pewno reprezentował wyższy poziom. Miał dużą wiedzę szachową. Był w zasadzie zawodowym szachistą. Prowadził treningi z niewidomymi i głuchoniemymi zawodnikami. Oprócz tego sędziował turnieje, prowadził kursy dla instruktorów i sędziów szachowych itd. Przez wiele lat pełnił funkcję sekretarza Okręgowego Związku Szachowego.
Mieszkał z rodzicami, którzy mieli zakład krawiecki. A więc bez ryzyka mógł prowadzić tryb życia szachowego "profesjonała". Był starszy ode mnie o 7 lat. Ale był najmłodszym zawodnikiem pierwszej drużyny OKO "Caissa". Nawiązaliśmy więc szybko bliższy kontakt i zostaliśmy kolegami. Często zaglądałem na ulicę Hetmańską, gdzie mieszkał. Miał swój pokój i dużo szachowej literatury. Korzystałem z niej bardzo często. Dzięki temu szybciej podniosłem swe kwalifikacje szachowe.
Edek miał powodzenie u kobiet. Często powtarzał: "Póki jesteś młody i wolny to korzystaj z życia. Potem, jak założysz własną rodzinę, nie będzie już na to czasu". Pamiętam taką sytuację z festiwalu szachowego w Sajenkach koło Augustowa (1963). O tej imprezie wspomniałem już przy sylwetce Andrzeja Filipowicza. Edek grał w jednej rundzie z Henryką Konarkowską (14.12.1938), która w tym czasie była w ścisłej czołówce krajowej kobiet i znana była też ze swej urody. Była oczywiście obiektem zainteresowania u mężczyzn. A najbardziej latał za nią pewien młody i bardzo przystojny mistrz warszawski.
W czasie turnieju były takie upały, że prawie wszyscy uczestnicy grali w kąpielówkach. Henia paradowała w eleganckim stroju kąpielowym, chyba koloru błękitnego (jeśli dobrze pamiętam). W czasie gry Henia dość wyzywająco uwypuklała pewne wdzięki, rzecz jasna częściowo zakryte kostiumem. To dekoncentrowało oczywiście wszystkich jej przeciwników, którzy zamiast na szachownicę gapili się na Henię, szczególnie na pewną część jej ciała. W tym dniu pauzowałem. Przyglądałem się więc grze zawodników mojej drużyny. Zauważyłem, że Edek jest jakiś niespokojny i jego oczka latają w różne kierunki. W pewnym momencie poszedłem do naszego lokum, aby poczytać świeżą prasę. Byłem akurat przy lekturze Trybuny Ludu, gdy do namiotu wparował Wiśniewski z krzykiem: "Koniś (tak mnie pieszczotliwie nazywał) - potrzebuję jakieś czapki. Nie mogę się skoncentrować". Nie namyślając się długo skonstruowałem z gazety "czapkę-okręt". Edek nasadził ją zadowolony na głowę i poleciał do swej partii. Pobiegłem za nim. Zauważyłem już spokój w jego zachowaniu. Dzięki czapce z gazety widział tylko szachownicę i mógł ze spokojem kontynuować grę. Ostatecznie wygrał bardzo ładną partię. Po jej zakończeniu podziękował mi za pomoc w uratowaniu męskiego honoru.
W tamtych czasach przegranie z kobietą to był powód do drwin ze strony kolegów. Pamiętam moją pierwszą partię turniejową z Wandą Żółtek. W czasie gry powtarzałem sobie: "Tylko nie przegrać, może być remis, ale nie mogę przegrać". Partię ostatecznie wygrałem, ale kosztowało mnie to sporo nerwów. Tak to kiedyś było! Powracam jeszcze do Heni Konarkowskiej. W drodze powrotnej siedzieliśmy w jednym przedziale. Konarkowska studiowała w Krakowie, natomiast jej rodzice mieszkali w Grudziądzu. Starsi koledzy chcieli koniecznie dowiedzieć się nieco więcej o jej życiu prywatnym. A kiedy padło pytanie o sprawy "sercowe", to uśmiechnęła się tajemniczo i krótko oświadczyła: "Mój ukochany mieszka bardzo daleko". Dwa lata później Henryka Konarkowska wyszła za mąż za znanego szachistę i dziennikarza szachowego V.Sokolova i wyemigrowała do Jugosławii.
Edek był dla nas młodych nie tylko starszym kolegą, ale też opiekunem na różnych imprezach młodzieżowych. Pamiętam taką zabawną scenę. W drodze powrotnej z mistrzostw okręgu juniorów w Toruniu (1963) Jerzy Lewi zachowywał się w pociągu skandalicznie. Skakał po siedzeniach, darł się, a przecież w przedziale byli także inni pasażerowie. Kilkakrotne upomnienia naszego opiekuna nie pomagały. W końcu Edek nie wytrzymał. Kazał mnie i Lewiemu wyjść z przedziału. Następnie schwycił Jurka za kołnierz i zataszczył do toalety. Tam kazał mnie go przytrzymać i sam "po ojcowsku" przetrzepał mu spodnie. Po powrocie do przedziału Lewi dalej rozrabiał. Edek spasował. To był jedyny wypadek, kiedy musiał użyć siły.
W gruncie rzeczy był spokojnego charakteru. W ciągu naszej wieloletniej znajomości mieliśmy tylko raz mały konflikt. Latem 1967 roku odbył się w Tleniu Memoriał Szapiela. Pogoda była wspaniała. Wolne chwile spędzaliśmy na wodzie. Pewnego dnia płynąłem kajakiem z Tadkiem Lipskim, gdy podpłynął do nas Wiśniewski i zaczął chlapać nas wodą. Postanowiłem się zrewanżować i wybrałem do tego celu wiosło. Niestety zrobiłem to tak nieudolnie, że uderzyłem Edka w głowę. Uderzenie nie było silne, gdyż woda zamortyzowała cios. Mimo tego kolega uznał, że mogłem go zabić i obraził się na mnie. Przez dwa dni nie odzywał się. Byłem zrozpaczony. Ale ktoś podsunął mi dobrą radę. Kupiłem jego ulubione wino i w obecności kilku uczestników turnieju oficjalnie go przeprosiłem. Poskutkowało!
Pewnego razu Edek przedstawił mi swoją narzeczoną. Po ślubie przeprowadził się do mieszkania swej żony na Szwederowie. 19 marca 1968 roku Edek został ojcem dwóch synów-bliźniaków Adama i Przemysława. Na początku były problemy z dziećmi, ponieważ ciągle chorowały. W tym czasie pełniłem służbę wojskową w Okręgowym Klubie Oficerskim. Pewnego dnia zjawił się tam bardzo zdenerwowany Edek. "Potrzebna jest krew dla bliźniaków. Ich stan jest krytyczny". Problem był więc poważny. Okazało się, że jeden z żołnierzy zatrudnionych w klubie posiada potrzebną krew. Nazywał się Zbigniew Jońca. Pochodził z jakieś małej miejscowości koło Słupska. Zaoferował swą pomoc. Pojechaliśmy razem do szpitala. Ale okazało się, że potrzeba więcej krwi i nie wystarczy jeden dawca. "Mogę oddać tyle krwi, ile potrzeba" - zaproponował Jońca. To musi pan podpisać oświadczenie, że robi to pan na swoją odpowiedzialność odezwał się lekarz. Jońca bez wahania złożył swój podpis na podsuniętym formularzu. Krew została pobrana i Edek z wdzięczności wsunął Zbyszkowi do kieszeni 500 złoty, co miało w tamtych czasach dużą wartość. Bliźniaki zostały uratowane!
Jeszcze w czasie naszego ostatniego spotkania w Bydgoszczy w 1980 roku Edek wspomniał to wydarzenie, które uratowało życie jego synom. Kochał swoje bliźniaki! Pamiętam, że kiedyś jeden z kolegów klubowych Heliasz twierdził, że Edek nie odróżnia swych synów. Padł zakład. Edek wychodził do innego pokoju i my zamienialiśmy dzieciaki miejscami. Jeden z nich miał w majtkach kartkę z imieniem. Nawet zamienialiśmy ubranka. Ojciec za każdym razem prawidłowo odgadł imiona. Zakład wygrał. Później zdradził mi tajemnicę: "Jeden z nich ma nieco większą głowę"! Ale nie zdradził który.
O śmierci Edka dowiedziałem od Małgosi Wiese, która grała w turnieju kobiecym w Dortmundzie. Na moje pytanie: "Co słychać w bydgoskich szachach i jak wiedzie się Edkowi Wiśniewskiemu", krótko się zastanowiła i odpowiedziała: "Wiśniewski przecież nie żyje". Był to szok dla mnie. Nie mogłem w to uwierzyć. A jednak była to prawda. Mój najlepszy kolega z lat bydgoskich Edek zmarł w wieku zaledwie 44 lat.
Nie będę ukrywał, że 17 lat spędzonych w Bydgoszczy to najpiękniejsza karta w moim życiu. Bowiem tutaj spędziłem wspaniałe lata swego dzieciństwa, jak również skończyłem szkołę podstawową i średnią. W mieście nad Brdą zaraziłem się bakcylem szachowym i odnosiłem swe pierwsze sukcesy na szachownicy. To tutaj poznałem wiele ciekawych postaci, w tym Edka Wiśniewskiego!
Wybór 17 partii Edwarda Wiśniewskiego
|